Trująca żywność
Artykuł Konstantego Z. Hanffa (źródło)

"Uczeni" bawią się w Pana Boga i "poprawiają" naturę. Skutki tej "zabawy" nie dały na siebie długo czekać.

Nawozy
Zaczęło się od nawozów sztucznych. Dodaje się zatem 34 składniki chemiczne do gleby i przestaje stosować nawozy naturalne. Przemysł chemiczny i producenci nawozów sztucznych, zarabiają miliony, a obornika nie ma gdzie podziać... Mało kto zastanawia się nad tym, że nawóz naturalny zawiera około 60 różnych składników organicznych i mineralnych. Żaden nawóz sztuczny tych składników nie zastąpi! Efekt stosowania nawozów sztucznych jest taki, że po upływie 10-20 lat gleba zostaje całkowicie wyjałowiona. Do tego stopnia, że obecnie w Ameryce zaleca się jedynie bronowanie płytkie, gdyż oranie jest zupełnie bezcelowe - gleby po prostu nie ma! Jest tylko piasek. W dodatku ten piach nie trzyma wilgoci, więc konieczne stało się ustawiczne zraszanie pól. Do wody dodaje się więc chemikalia i jakoś to wszystko rośnie. Ludzie o nieco wyrobionym smaku zauważają, że coś tu nie tak, jak być powinno. Płody rolne mają inny smak. I to jest zrozumiałe: skoro zamiast 60 składników normalnie pobieranych z gleby, te warzywa i niektóre owoce zwierają ich jedynie 45. O niesamowitym zubożeniu wartości odżywczych lepiej już tu nie wspominać.

Genetyka
Gdyby tego było konsumentowi jeszcze za mało, to resztę załatwi manipulacja genetyczna, mająca rzekomo "ulepszyć" płody rolne. Tak więc powstały na przykład "pomidory", które są twarde, nie mają smaku, lub smak pomidorów niedojrzałych nawet po upływie kilkunastu dni leżakowania. Mogą znacznie dłużej być przechowywane, więc leżą na półkach supermarketów tygodniami i ani rusz nie mogą się zepsuć... i psują się inaczej niż prawdziwe, naturalne pomidory. Pojawiają się na nich czarne plamy, ta czerń wgłębia się coraz bardziej, aż wreszcie wyrzucamy te i tak mało jadalne pomidory. Pożywność tych owoców jest bliska zeru. A szkodliwość: jeszcze nie zbadana... "Poprawia się" teraz genetycznie także kukurydzę. Jest nawet o to już spór dość poważny. Europa nie życzy sobie takiej kukurydzy, a Stany Zjednoczone starają się zmusić Europę do nabywania tej genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy. Ani przez chwilę nie powinniśmy wątpić że taka kukurydza jest gorsza od naturalnej, a nawet bardzo szkodliwa na dłuższą metę.

Mleko
Kontrowersyjna jest także sprawa mleka. Na opakowaniach pisze się, że jest ono wzbogacone witaminą A i D, oraz że jest pasteryzowane i homogenizowane. W tych sformułowaniach kryje się bezczelne łgarstwo! Po pierwsze, normalnego mleka nie trzeba "wzbogacać" witaminami, gdyż normalnie ono je zawiera. Tymczasem z mleka usuwa się naturalne witaminy i zastępuje syntetycznymi. Na tym polega to "wzbogacenie". Mało kto wie, że witaminy syntetyczne są prawoskrętnymi związkami organicznymi, podczas gdy naturalne są lewoskrętne. Polega to na tym, że budowa cząsteczki syntetycznej jest jakby "zwierciadlanym" odbiciem budowy cząsteczki witamin naturalnych. Niby to jest to samo, ale nie jest. Przy czym witaminy syntetyczne są zwykle szkodliwe dla organizmu, a nie pożyteczne. To tyle o "wzbogaceniu". Starsi pamiętają, że pasteryzacja polega na podgrzewaniu do 80 stopni Celsjusza w ciągu około 20 minut, co gwarantowało zabicie różnych bakterii (chodziło głównie o pałeczki Kocha czyli bakterie gruźlicy). Obecnie żadnego podgrzewania nie stosuje się. Zamiast tego, mleko jest schładzane w cysternach do określonej temperatury, co ma rzekomo normalną pasteryzację zastępować. Nie mam pewności...

Homogenizacja
Także i homogenizację pamiętać muszą niektórzy jako proces dokonywany w wirówkach. Na farmach w Ameryce wirówki nie znajdziemy. Homogenizację wykonuje się w krowie. Dodaje się do ich pożywienia środki powierzchniowo czynne, czyli emulgatory, w rodzaju trójfosforanu sodu, aby wyprodukowane przez krowę mleko było "homogenizowane", czyli aby śmietanka nie oddzielała się od mleka, tworząc bardziej trwałą zawiesinę tłuszczu w wodzie. Szkodliwość tego polega na tym, że rozdrobnione cząsteczki tłuszczu z łatwością przenikają do krwi, omijając proces trawienia. Wskutek tego na ściankach arterii i żył odkłada się niestrawiony tłuszcz, a ludziska nie wiedzą skąd się bierze tak nagminne występowanie nadmiaru cholesterolu jak również szereg chorób systemu krwionośnego... Z tych to przyczyn, "zaleca się" spożywanie mleka chudego: 1% lub 2%. Znów oszustwo! Oczywiście chude mleko wyprodukowane w opisany powyżej sposób jest mniej szkodliwe od mleka pełnotłustego, ale prawdy konsument w ten sposób się nie dowie... To mleko, którym dziś karmi się miliony ludzi, to po prostu trucizna! Doszło zresztą już i do tego, że celem uzyskania mleka chudego nie odciąga się tłuszczu w wirówce, lecz zadaje krowom odpowiednią mieszankę sztucznej paszy, tak skalkulowaną aby produkt miał 12% tłuszczu. Proste, prawda?

BSE
Ostatnio szum "straszny" w Europie spowodowany tak zwaną chorobą "wściekłych" krów. Krowy chorują, a więc trzeba je zniszczyć, gdyż ich mięso zawiera substancje wywołujące śmiertelne schorzenia u ludzi. A spowodowali ten dramat znów "uczeni, poprawiacze natury" w Anglii. Wpierw zastosowano zamiast strzyżenia owiec podawanie im chemicznych leków (stosowanych już bezskutecznie w terapii przeciwrakowej), powodujących gwałtowne "łysienie", wypadanie sierści. Wkrótce okazało się, że mięso tych owiec może ludziom zaszkodzić, więc z owiec wykorzystywano sierść i skórę, a mięso trzeba było zniszczyć. A szkoda było. Więc wpadli "panowie naukowcy" na pomysł, aby zatrute mięso przerabiać na mączkę i dodawać do paszy... Do paszy? Ale chyba nie krowom? Przecież krowy są trawożerne i przeżuwające. Ich organizm nie jest zdolny do odpowiedniego trawienia czystego białka. Jaki idiota wpadł na pomysł karmienia krów mięsem?! A no cóż, stało się. Po pewnym czasie krowy zaczęły chorować. Musiały! I nikt nie pomyślał, że to może okazać się niebezpieczne także i dla ludzi!

Pestycydy
Od lat pięćdziesiątych było wiadomo, że pracownicy zatrudnieni w fabrykach środków "ochrony roślin" (DDT, HCH, PCB itp.) zapadają na bezpłodność. Kobiety miały też liczne poronienia. Stosowane na ogromną skalę prawie na całym świecie, poprzez opryskiwanie roślin oraz poprzez tzw. trucizny systemiczne, dodawane wraz z nawozami sztucznymi do "gleby" - zatruwane są właściwie wszystkie płody rolne. Trucizny te mają nadto cechę łatwego kumulowania się w organizmie; są trudne do usunięcia z organizmu. Skutek, tej radosnej twórczości ku maksymalnym zyskom jest taki, że wyrosły nam już dwa pokolenia odpowiednio zatrutych ludzi. Przemysłowi chemicznemu było jednak i tego za mało. Karmi się więc bydło i kury masowo hormonami. Estrogenopochodne (hormony żeńskie) oraz hormon wzrostu, aby przyśpieszyć zwiększanie wagi, zwiększanie produkcji mleka itp. Dopiero teraz "panowie naukowcy" stwierdzili zmiany płciowe np. u ryb, ptaków, krokodyli itd. Niechętnie wspomina się o tym, że identyczne zmiany muszą występować także u ludzi.

Nadmiar tzw. środków ochrony roślin (pestycydów, czyli środków owadobójczych, grzybobójczych, pleśniobójczych itp.) trafiających do organizmu kobiet, a także i nadmiar hormonów żeńskich (estrogenu) i wzrostu, powoduje nagminne występowanie raka piersi, raka jajników i innych form rakowacenia, nie mówiąc już o coraz częściej dziś występującej bezpłodności. U młodych mężczyzn występują jeszcze gorsze objawy. Stwierdzono na przykład, opuszczanie się jąder do moszny u chłopców, jak również nienaturalnie zmniejszone rozmiary prącia. Niepłodność mężczyzn także jest coraz częstszym zjawiskiem. Ilość plemników w spermie spadła o 50% przeciętnie. Pojawiają się także liczne przypadki raka jąder. Skutek jest taki, że chłopcy upodobniają się do dziewczynek.

Jajka
A teraz rozpatrzmy problem jaj kurzych. Niektórzy uwierzyli propagandzie, jakoby żółtka zawierały rzekomo szkodliwy cholesterol i jedzą już tylko białko. Tymczasem żółtko zawiera nie tylko pożyteczny (dobry) cholesterol, lecz także dużą ilość lecytyny, która właśnie ułatwia trawienie tłuszczu. To lecytyna powoduje, że im więcej jaj w cieście drożdżowym, tym dłużej to ciasto przechowuje się w stanie świeżości. Nadto, co jeszcze ważniejsze, w żółtku jest cholina, absolutnie niezbędna dla pracy mózgu. Ktoś, kto powstrzymuje się od konsumowania całych jaj (zgodnie z życzeniem "poprawiaczy natury"), ten nie tylko jest nierozsądny, ale zapewnia sobie coraz większe ogłupienie, pozbawiając swój mózg niezbędnych składników pożywienia.

Skąd się jednak ta "teoria" o szkodliwości jaj wzięła? Nie jest ona tak całkiem pozbawiona słuszności, choć tylko w stosunku do jaj białych, produkowanych przez kury z gatunku lenghornów, które są również białe jak ich jajka. Ten gatunek kur hoduje się także na tak zwane "brojlery". Te znoszące jaja karmi się nie tylko ogromną ilością antybiotyków, lecz także i hormonami żeńskimi, aby "sypały" jajami w jak największej ilości. Te syntetyczne hormony są rakotwórcze, nie mówiąc o innych rodzajach szkodliwości, o czym tu już wspomniałem. Te białe jaja są rzeczywiście trujące, a szczególnie ich żółtko. Nikt jednak nie odważy się napisać czy powiedzieć dlaczego. Natomiast kury z gatunku zwanego "karmazynami" o piórach w kolorze złocistego brązu w różnych odcieniach, nie nadają się do "fabrycznej" hodowli i dlatego nie hoduje się ich ani na "brojlery", ani na kury znoszące masowo jaja. Karmazyny lubią biegać na świeżym powietrzu i dziobać sobie robaczki. A w zamkniętych klatkach wyginęłyby, a hodowca nie dorobiłby się ani jaj, ani szybkiego wzrostu na mięso. Dzięki tej właściwości karmazynów ich brązowe jajka są niezatrute, zdrowe i pożywne, tak jak i ich mięso.

Siarka
Niedawno toczyła się wojna między Europą a Ameryką o wino. A raczej o siarkę. W Stanach Zjednoczonych do wszelkich napoi dodawane są związki siarki. Rzekomo celem zabezpieczenia przed psuciem się, a w rzeczywistości jedynie po to, aby napoje mogły stać na półkach supermarketów po wsze czasy, bez żadnych widocznych zmian chemicznych. Coca Cola jest i tak trucizną więc dodatek siarki do niej nie robi już żadnej różnicy. Lecz dodawanie siarki do wina każdy szlachetny producent wina uzna za zbrodnię. Na tym nie kończy się jednak szkodliwe stosowanie związków siarki. W supermarketach zrasza się automatycznie warzywa, aby wyglądały świeżo, jakby prosto z pola. Do wody zraszającej dodaje się także siarkę, co rzeczywiście przedłuża okres przechowywania warzyw, szczególnie zielonych. Niezorientowany czytelnik zapyta zapewne: a co w tym złego? Otóż siarka wzmaga pragnienie, czyli jest to wspaniały środek na przyzwyczajenie młodzieży do ustawicznego picia np. "Coca Cola" i innych napojów. Powoduje ona także suchość jamy ustnej i warg, co z kolei zapewnia duże obroty producentom różnych maści i sztyftów, stosowanych na suche wargi. Interes leci.

Na tym jednak nie koniec. Stałe "ładowanie się" siarką powoduje astmę oraz wszelkiego rodzaju alergie. Na alergiach sprawa się nie kończy. Powstają bardzo specyficzne uczulenia, a właściwie organiczna nieprzyswajalność niektórych składników pożywienia. Jeśli Chińczycy nie są zdolni do trawienia laktozy, to wynika to z faktu, że w ciągu całej swej historii nigdy nie pili mleka krowiego, ani wyrobów z tego mleka. Mleczko przygotowują sobie z soji, a nawet z tego mleczka wytwarzają swego rodzaju "ser", zwany tofu. Nie można im tego brać za złe. Nie miało jednak żadnego sensu "hodowanie" nowego pokolenia Amerykanów z taką samą organiczną awersją do krowiego mleka. Przyczyna zresztą nie tylko w odzwyczajeniu się od picia krowiego mleka. Konsumowanie żywności naszpikowanej antybiotykami powoduje, że w przewodzie pokarmowym konsumenta zabite są także i te mikroorganizmy, które są do prawidłowego procesu trawienia wręcz niezbędne. Brak w żołądku i kiszkach bakterii zwanej Acidophillus (która powoduje skwaszenie mleka) powoduje, że organizm nie jest w stanie strawić cukru mlecznego, czyli laktozy. Cała masa Amerykanów, zanim zabierze się do ulubionych lodów, musi zażyć parę tabletek wprowadzających te bakterie do organizmu. A wielu poszło w ślady Chińczyków posila się już tylko mleczkiem z soji oraz serkiem tofu.

Gluten
Wiemy dobrze, że ziarno wszelkiego rodzaju włącznie z mąkami, dość szybko ulega zepsuciu, jeśli jest źle przechowywane. Przede wszystkim, fakt iż wszelkie ziarno zawiera w sobie tłuszcz roślinny i olejki, powoduje, iż ziarno, kasze i mąki jełczeją. Nadmiernie uprzemysłowiona produkcja rolna, a także interes ogromnych koncernów, które wyrugowały już z roli drobnych rolników, skłoniły do szukania sposobów zapobiegania jełczeniu. Wynaleziono procesy chemiczne, przy pomocy których usuwa się z ziarna wszelki tłuszcz. Mąka z takiego ziarna jest "jałowa", sucha, a pieczywo z takiej mąki ma konsystencję waty. Wartość odżywcza? Minimalna. Co gorsza, do pieczywa dodaje się teraz kilkanaście chemikaliów. Każdy z nas wie, że chleb składa się głównie z mąki, wody, soli i drożdży lub tzw. "zakwaski". W "fabrycznym" chlebie, jeśli zadamy sobie trud przeczytania drobniuteńkimi literkami wyliczonych składników tego "pieczywa", znajdziemy kilkanaście chemikaliów, które może są potrzebne producentom, ale które są szkodliwe dla konsumenta. Wystarczy, że wspomnę tu o bromku sodu. Związki bromu skutecznie powodują zanik popędu płciowego, a spożywany od dziecka wraz z "chlebem naszym powszednim" mogą zagwarantować bezpłodność. A być może o to właśnie elicie rządzącej światem chodzi. Główny składnik zboża, odciągany chemicznie, to gluten. Ten to gluten właśnie gwarantuje, że ciasto trzyma się kupy. Z mąki pozbawionej glutenu nie można zrobić ani dobrych klusek, ani dobrego ciasta. Zrobienie ciasta drożdżowego na przykład z mąki bez glutenu nie jest po prostu możliwe. Wyrosło jednak już drugie pokolenie w Ameryce, wyhodowane na "pieczywie" pozbawionym glutenu, ale naszpikowanym bromem... Oczywiście, z czasem wytworzyła się niezdolność organiczna trawienia glutenu. Leczą się teraz z tego unikając zdrowych wyrobów piekarniczych.

Chlor
Jest jeszcze parę problemów związanych z naszym tematem. Na przykład z pierwszej wojny światowej została cała masa chloru, który miał być użyty do produkcji gazów bojowych czyli trujących. Wpadli więc panowie przemysłowcy na genialny pomysł: wtrynić ten chlor wszystkim miastom, jako środek dezynfekujący wodę pitną. No i mieliśmy wodę w kranie... z chlorem. Po drugiej wojnie światowej zostało producentom chemikaliów za dużo fluoru, także mającego służyć do produkcji środków trujących. Chlor i fluor są tanim dodatkiem do wody, ale ilości zużywane do tego celu są tak wielkie, że niejeden przemysłowiec napchał sobie milionów do portfela...
Fluor
Wmawia się jeszcze uparcie oponującemu społeczeństwu, że to nieprawda, jakoby fluor był szkodliwy! Jak on genialnie "konserwuje" zęby, zapobiega próchnicy i temu podobne brednie. Chlor i fluor są najbardziej "czynnymi" pierwiastkami. Łączą się ze wszystkimi innymi z ogromną łatwością. Rzecz jasna, działają także i dezynfekująco, to prawda, ale po drodze niszczą szkliwo uzębienia (a na tym zarabiają dentyści...), a także uszkadzają zdrowe tkanki. Na dłuższą metę mogą działać nawet rakotwórczo. No ale najważniejsze, że przemysł chemiczny nie tylko pozbył się powojennych nadwyżek, ale i "wykształcił" sobie wiernych odbiorców ogromnej ilości chloru i fluoru, gwarantując stałe i spore dochody.
Fenol
Żeby czytelnik nie zaczął wątpić w dobre intencje autora i nie zarzucił mu opuszczenia jeszcze jednego dodatku do wody to zaraz udowodnię, że i o fenolu nie zapomniałem. Fenol jest odpadkiem przemysłu chemicznego. Też bardzo tani. Także dezynfekujący, bakteriobójczy, a i owszem, niemniej od chloru i fluoru szkodliwy. Zamiast odpowiednich urządzeń oczyszczania wody pitnej, taniej jest dostarczać biednym ludziom "kranówkę", obficie nasyconą truciznami. Społeczeństwo jest z natury rzeczy nieruchawe, niezdolne do samoorganizacji. Nawet kiedy dowie się o tym wszystkim i przekona o słuszności zawartych w tym artykule twierdzeń, to i tak nie zaprotestuje, nie podniesie się do ogólnonarodowego buntu przeciwko trucicielom.

Nadmierna chemizacja rolnictwa i wielu innych dziedzin naszego życia powoduje, że rzeki są coraz bardziej zatrute. Te trucizny bowiem, poprzez glebę, z kanalizacji i innych ścieków, wcześniej czy później, muszą przecież trafić do wód podskórnych i do rzek. Zatrute rzeki to coraz większy brak wody pitnej. No i brak ryb. Wprowadzenie "nowoczesnego" rolnictwa np. w Afryce, spowodowało ostatnio zatrucie całych plemion i pozbawienie ich pożywienia, gdyż woda w rzekach jest trująca, a ryby pozdychały. Będzie coraz mniej Murzynów..., czy to aby też nie celowe? Mało to wojen morderczych i głodu w Afryce? Przepraszam, nie dotyczy to tylko Murzynów. Nie tak dawno temu telewizja "doniosła", że ten sam problem dotknął i Rosjan. Przyczyna nieco inna, ale skutek ten sam. Elektrownia atomowa w Krasnojarsku, znanym dotychczas jako "K 26" zatruła całą okolicę, skażając radioaktywnie rzekę Jenisej. Nowoczesność gwarantuje nam coraz lepsze życie!? Im dłuższy robi się ten artykuł, tym bardziej dochodzę do wniosku, że wyczerpanie tego tematu nie jest możliwe. Trzeba by chyba całą książkę napisać, a i co tydzień drukować do niej uzupełnienia, gdyż pomysłowość ludzka w truciu swych bliźnich jest wprost niewyczerpana...

Kwasek cytrynowy
Wyobraźmy sobie, że do jakiegoś artykułu spożywczego, do jakiegoś przetworu warto by dodać środek zakwaszający. W niektórych przetworach dodatek słabego kwasu bywa niezmiernie pożyteczny. A mamy do wyboru cały szereg różnych kwasów. Najpożyteczniej byłoby wykorzystanie np. kwasu askorbinowego. Nie jest wcale drogi, a to przecież czysta witamina C, o ile nie jest wytworzony syntetycznie. Pamiętają czytelnicy, co wcześniej napisałem o związkach organicznych naturalnych, które są w swej budowie lewoskrętne, i o związkach syntetycznych, prawoskrętnych. Niby podobne ale wcale nie to samo. Tymczasem, jeśli zechce ktoś zadać sobie trud przestudiowania składników wymienianych na etykietkach przetworów spożywczych, to zauważy, że zamiast pożytecznego kwasu askorbinowego, dodawany jest kwas cytrynowy. Potrafią nawet bezczelnie napisać na opakowaniu "naturalny kwasek cytrynowy". A to jest bujda. Kto by wysilał się produkować naturalny, bawić się w ekstrakcję cytryn, kiedy kwas cytrynowy kosztuje dziesięciokrotnie taniej? Nie poruszałbym tej sprawy, gdyby ten kwasek cytrynowy dodawano tylko do niektórych przetworów, gdzie jego zastosowanie byłoby jakoś "spożywczo" usprawiedliwione. Tymczasem rzeczywistość przechodzi wszelkie oczekiwania! Kwasek cytrynowy można znaleźć teraz, od paru lat, prawie w każdym przetworze! Nawet we wszystkich pożywkach dla niemowląt, nawet w przetworach, które z natury rzeczy i tak są już kwaśne! Nawet w przetworach gdzie już dodano parę innych kwasów, potrzebnych czy nie to obojętne, ale niejednokrotnie widziałem artykuły spożywcze, do których dodano dwa różne kwasy, a kwasek cytrynowy, jako trzeci na dokładkę!

Nigdy bym się nie domyślił, czym kierują się producenci dodając kwasek cytrynowy do przetworów, prawie do wszystkich przetworów znajdujących się na półkach sklepowych, gdybym nie zetknął się przypadkiem z rodakiem, pracującym swego czasu w jakimś "tajnym" instytucie naukowym w USA. Robiono tam doświadczenia z działaniem kwasu cytrynowego na pracę neuronów w mózgu. Stwierdzono, że kwas cytrynowy (syntetyczny, oczywiście) narusza system przewodnictwa elektrochemicznego w pracy komórek mózgowych. Inaczej mówiąc, jest w stanie z normalnego człowieka zrobić... bezmózgowca. Innymi słowy, kwasek cytrynowy może być stosowany jako środek zmieniający układy chemiczne w mózgu w sposób umyślny i celowy. Trudno mi uwierzyć, aby producenci przetworów spożywczych o tym wiedzieli. Najwidoczniej podano im coś zupełnie innego do wierzenia. Może przekonano ich, że dodatek kwasu cytrynowego "uszlachetnia" przetwory. może ma gwarantować jeszcze większą trwałość produktu. No, jakoś ich do tego nakłoniono. Podejrzewam jednak że ci, co ich do tego nakłaniali, wiedzieli o rzeczywistym celu: hodowanie tępaków, którzy nigdy nie będą opierać się "demokratycznej" władzy...

Tampax
A co zrobiono z naszymi pięknymi kobietami? Wpierw wmówiono im, że podpaska higieniczna nie jest tak wygodna w użyciu, jak prosty tamponik, wprowadzany do pochwy przy pomocy fikuśnego urządzenia z tworzywa sztucznego i wyciągany potem za nitką. Skoro jednak mały tampon nie jest w stanie wchłonąć całej ilości krwi wydzielanej podczas miesiączkowania, więc nasączono tamponik środkiem chemicznym, hamującym skutecznie wydzielanie krwi. Po dłuższym stosowaniu tamponów organizm "przyzwyczaja się" i wydziela tej krwi coraz mniej. Skutek tego jest dwojaki: po pierwsze: zmniejsza się także wydzielanie śluzu w pochwie, wnętrze pochwy staje się suche, stwardniałe, jak skóra na pięcie, traci elastyczność. Jednym słowem, to już nie to co było... A po drugie: skłonność do rakowacenia, powolna utrata płodności. "Pomaga" w tym także stosowanie środków antykoncepcyjnych.
Symilac
Zatrute pożywienie, nadmiar hormonów żeńskich, powodują w efekcie u kobiet znacznie zwiększoną skłonność do raka piersi (zwyrodnienie gruczołów mlecznych). Jeśli już przypadkiem zajdzie taka niewiasta w ciążę, to zaleca się jej niekarmienie niemowlęcia własnym mlekiem. Teraz dopiero zaczyna się tę śrubę odkręcać. Do tej pory ładowano jej po prostu zastrzyk (szkodliwy), który powodował nagłe a całkowite zahamowanie pracy gruczołów mlecznych. Niemowlę karmi się więc nagminnie preparatem "Symilac", który do mleka matki podobny jest raczej tylko z nazwy. Dziecko rośnie więc od razu z ograniczoną zdolnością do trawienia mleka i przetworów mlecznych... jeszcze jeden kandydat do leczenia. Przemysł farmaceutyczny i lekarze będą mieli z niego pociechę do końca życia... Skoro piersi nie służą do produkcji mleka, to organizm, zgodnie ze swą wrodzoną zdolnością przystosowawczą, spowodował zanik gruczołów piersiowych. Piersi naszych pięknych dziewic stały się obwisłymi omletami. Usiłowano z tego zrobić "modę", nakłaniając dziewczyny do krańcowego odchudzania się. W końcu jednak męskie wymagania estetyczne wzięły górę i w modę znów weszły piersi o normalnych, a nawet bujnych kształtach.

Silikon
Problem powstał, jak tej brzydocie zaradzić w sposób techniczny, a i dochodowy. Wynaleziono więc piersi sztuczne, z galaretki silikonowej, które po prostu "wstawia się" w resztki skóry kobiecych piersi za pomocą zabiegu chirurgicznego. Pierś ma wygląd wspaniały, choć w dotyku podobno bardzo nieprzyjemne. Nie wiem, nie miałem z taką niewiastą do czynienia. Faktem jest atoli, że ta galaretka nie jest trwała, jakby się chciało, czy jak ją reklamowano. Po paru latach zdarza się, zaczyna "wyciekać", przedostając się do organizmu kobiety, poważnie go zatruwając. Trzeba robić nową operację. Wyżej opisane "udogodnienia" dla kobiet powodują, że zjawiskiem dziś już powszednim i nader częstym są rak piersi, rak macicy, nowotwory niezłośliwe jajników, przedwczesne chirurgiczne usuwanie macicy, bezpłodność itp. W Stanach Zjednoczonych około połowa kobiet po przekroczeniu 35 roku życia albo ma już wyciętą macicę, albo już rodziła z zastosowaniem carskiego cięcia, gdyż pochwa i układ kostny biodrowy nie nadają się do przeprowadzenia płodu normalną drogą. Elita rządząca tym światem jest z tych wszystkich spraw niezmiernie zadowolona. Po pierwsze: stale zwiększają się zyski. Przemysł chemiczny, szpitale, lekarze etc. Wszyscy mają pełne ręce roboty. A po drugie: przyrost naturalny "gojów" ulega zahamowaniu. Straszy się ludzi, że nadmiar zaludnienia jest dla nas groźny. A i to nie jest prawdą.

Jakiś bałwan w polskojęzycznej prasie w USA napisał ostatnio takie bzdury, że gdyby zaludnienie na świecie wzrosło do 2 miliardów (teraz mamy około 6 miliardów), to ci ludzie ważyliby więcej niż kula ziemska, a jej skorupa nie wytrzymałaby tego ciężaru. Dureń nie ma pojęcia o fizyce i biologii. Po pierwsze: "skorupa" Ziemi wszystko wytrzyma, gdyż to nie jest "skorupa" pod którą jest pusto, lecz przeciwnie, jądro Ziemi jest jeszcze bardziej ciężkie od tej "skorupy" i cholernie wytrzymałe. A po drugie: kretyn nie wie, że materia jest w pewnym sensie niezniszczalna i jej "ilość" na naszym ziemskim padole jest prawie niezmienna. Jeśli coś się rodzi i rośnie, to nowa materia jest tworzona z już istniejącej. A kiedy coś umiera, gnije, lub inaczej rozpada się, to znów zmienia się w "inną" materię, lecz w tej samej "ilości". Innymi słowy, na naszej Ziemi ilość substancji organicznej i nieorganicznej jest prawie zupełnie niezmienna. Nawet, gdyby ludzkość rozmnożyła się niepomiernie, to ciała ludzkie byłyby i tak zbudowane z materii już na świecie istniejącej. Trywializując to zagadnienie, wystarczy czytelnikom przypomnieć, że dla wyhodowania jednej świni trzeba sporej ilości ziemniaków i innej paszy, a po skonsumowaniu tejże świni zbudujemy sobie nieco mięśni, zużyjemy część jej mięsa w postaci energii, a resztę i tak wydalimy. Niestety, te wydaliny, zamiast posłużyć jako wspaniały nawóz naturalny, zostaną zmarnowane...

A wszystko to zło dzieje się dlatego, że "panowie materialiści" nie mają zamiaru docenić genialności naszego Stwórcy, który urządził nam "ten najlepszy ze światów" w postaci jednej wielkiej automatycznej przetwórni odpadków użytkowych, w której nic absolutnie nie jest zmarnowane, a wszystko odnawia się i rośnie ku naszemu pożytkowi. "Naprawiacze" tego świata w swej pysze, zdolni są jedynie do zepsucia, zniszczenia tego, co nam Pan Bóg dał.

Fałszerze jedzenia
Artykuł Doroty Sajnug i Pawła Paliwody (źródło)

Polscy producenci żywności zaczynają naśladować zachodnie sposoby jej wytwarzania. Przemysłowe metody w rolnictwie i przetwórstwie często powodują fałszowanie produktów i nabijanie klientów w butelkę. Na rynku spożywczym zapanowała wolnoamerykanka. Zwycięża ten, kto wyprodukuje taniej, a jego wyroby będą "zjadliwe". Gdzież te czasy, gdy cechy rzeźników konkurowały ze sobą jakością wyrobów? Dziś lepszy jest ten, kto sprzeda najwięcej. Co to jest parówka? Jaki jest jej skład? Na te pytania żaden specjalista od żywienia nie odpowie. W parówce może być mięso, ale nie jest to konieczne - twierdzi jeden z pracowników Inspekcji Handlowej. Kiedy sprawdzamy towar, interesuje nas tylko, jaki skład podał producent. Jeśli po zbadaniu próbki jej skład zgadza się z zadeklarowanym, wszystko jest w porządku. Parówką może być na przykład kilka zmielonych składników, niekoniecznie pochodzenia zwierzęcego. Można tam dodać nawet papier toaletowy, byleby całość nie była szkodliwa dla zdrowia. Poza tym każdy ma prawo nazwać swój wyrób, jak mu się podoba. Akurat ten producent postanowił nazwać to coś parówką.

Kontrole stwierdziły, że to, co sprzedaje się u nas jako chleb i bułkę, jest w większości produktami chlebopodobnymi i bułkopodobnymi. Niektórzy producenci do chleba dodają startą bułkę, czasem gips i kreatynę otrzymywaną z ludzkich włosów, kupowanych w zakładach fryzjerskich. W maju tego roku Inspekcja Handlowa opublikowała raport z kontroli kilku dużych sieci sklepów. Sprawdzono Biedronkę, sieć Champion, Elea, Leader Price, Lidl, Real, Tesco i AHOLD. Inspektorzy stwierdzili, że jakość 24% badanych towarów była znacznie niższa od deklarowanej. Najgorzej wypadły produkty mleczne. Jedna trzecia z nich nie spełniała norm wypisanych na opakowaniu. Przetwory owocowe i warzywne miały wady w 26,3%, konserwy rybne w 24,5%, a przetwory mięsne niemal w 24%. Inspekcja wykryła również, że przetwory mięsne mają "niewłaściwe cechy organoleptyczne" (po prostu śmierdzą - red.); w wędzonkach stwierdziła "występowanie skupisk galarety, wyciek soku, konsystencję mało kruchą i gumowatą, smak kwaskowy, zapach lekko nieczysty".

Z kolei konserwy rybne mają "zapach lekko gorzkawy, lekko metaliczny smak i są mdłe". Na domiar złego także żywność określana mianem ekologicznej często bywa fałszowana podobnymi metodami. Podczas przeprowadzonej w 2004 roku w 211 placówkach handlujących ekologiczną żywnością kontroli Inspekcji Handlowej wykryto wiele uchybień. 56% wędlin zawierało niedozwolone konserwanty. Badania laboratoryjne zakwestionowały jakość 48% mleka i przetworów mlecznych oraz 41% mięsa i przetworów mięsnych. Z badań analizowanych przez Walentynę Rakiel-Czarnecką, eksperta ds. żywności z PSL, wynika, że prawie co czwarta woda mineralna czy źródlana (na rynku jest jej około 500 rodzajów) to po prostu zwyczajna kranówka. Niewielu producentów jest uczciwych. Odkąd kilka lat temu obniżono normę określającą poziom składników mineralnych zawartych w 1 litrze z 1000 do 200 mg, praktycznie każdy, kto miał studnię, mógł rozpocząć produkcję wody - twierdzi Rakiel-Czarnecka. Prawdziwy dramat zaczął się po wprowadzeniu w 2001 roku ustawy zezwalającej, by na naklejkach drukowano hasła na temat leczniczego oddziaływania danego produktu. Wypisywano więc: antystresowa, odchudzająca itd., co nie miało żadnego konkretnego uzasadnienia. Ale taka oszukańcza reklama skutecznie wabiła konsumentów.

Na szczęście wciąż jesteśmy krajem dziewiczym pod względem "ulepszania" żywności. Polskie płody rolne mają lepszą wartość biologiczną niż produkty intensywnego rolnictwa zachodniego dzięki temu, że u nas zużywa się trzy razy mniej nawozów mineralnych i dziesięć razy mniej środków ochrony roślin - informuje dr Urszula Sołtysiak z SGGW. Jakkolwiek w ciągu ostatnich 10 lat zużycie nawozów mineralnych w Polsce wzrosło o niemal 15%, wciąż jest o wiele mniejsze niż w UE, nie mówiąc już o Japonii (niemal dwukrotnie większe niż w UE). Wiele ubogich obszarów w Polsce nigdy nie nawożono, a rosnących na nich upraw nie opryskiwano. Mieliśmy więc szczęście w nieszczęściu, polskie rolnictwo miało bowiem do niedawna charakter ekstensywny, a produkty małych gospodarstw rodzinnych są ekologiczne w najlepszym znaczeniu tego słowa.

Jednak po naszym wejściu do UE przestały obowiązywać branżowe normy żywieniowe z lat 80. Z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać, że nie były one najgorsze. Określały skład wyrobu, jego ciężar, kolor czy smak. Nie było - jak dzisiaj - pełnej dowolności w technologii produkcji i nazewnictwie. Jeszcze 24 kwietnia 1997 roku uchwalono w Polsce ustawę bezwzględnie zakazującą powrotu mięsa i przetworów mięsnych z półek sklepowych do producenta. Po wejściu Polski do UE przestała ona jednak obowiązywać, otwierając pole do "odświeżania" wyrobów. Także zakres dopuszczalnej chemizacji żywności znacznie się zwiększył. - Po wejściu Polski do Unii Europejskiej liczba dopuszczonych do użycia w przemyśle spożywczym substancji dodatkowych wzrosła ponaddwukrotnie - ocenia dr Sołtysiak.

Do niedawna ze stu kilogramów mięsa odpowiedniej jakości wolno było wyprodukować 52 kg kabanosów czy 86 kg szynki. "Wydajność" tych wyrobów wynosiła odpowiednio 52% i 86%. Dzisiaj z tej samej ilości mięsa produkuje się 200 i więcej kilogramów "szlachetnych" wędlin. Do mięsa wstrzykuje się wodę z azotanami i azotynami, substancje wiążące wodę, fosforany dodające wędlinie kruchości, ulepszacze. Z kilograma mięsa można spokojnie zrobić 1,5 kg szynki. Producent zgodnie z przepisami umieszcza na towarze informację, że szynka jest napompowana wodą. Brzmi ona: "produkt wysoko wydajny" - mówi Rakiel-Czarnecka. Nie inaczej jest z wyrobami drobiowymi, które mają niewiele wspólnego z drobiem. Są produkowane z MOM, czyli mięsa drobiowego odkostnionego. Jest to mieszanina zmielonych kości, chrząstek, szpiku kostnego, ścięgien. Do 1995 roku używanie tego specyfiku było zabronione. Teraz już nie jest. Dodanie MOM-u znacznie obniża koszty produkcji. Najczęściej wykorzystuje się go w parówkach, kaszankach i pasztetowych.

Unijne normy dotyczące rtęci odnoszą się wyłącznie do ryb. Jeszcze bardziej tolerancyjne jest obecnie prawo dotyczące kadmu - metalu wysoce rakotwórczego. Po 1 maja 2004 roku do Polski można sprowadzać żywność o podwyższonej jego zawartości. Według Lidii Lorek z SGGW, zgodnie z ustawodawstwem UE do żywności może być dodawanych 500 chemicznych substancji dodatkowych. W procesie technologicznym można wykorzystywać ich tysiące. Dlatego dziś, jak nigdy wcześniej, producenci żywności dbają o urodę swoich wyrobów. Piękne różowe łososie zawdzięczają swoją barwę dodatkowi beta-karotenu. Napojom gazowanym kolor nadają barwniki, których nazwy zaczynają się od litery "E". Niedawno głośno było o dodawaniu do papryki niebezpiecznego barwnika o nazwie "sudan", a dodatki zabarwiające słodycze na kolor czarny i granatowy wciąż budzą spory wśród żywieniowców.

Głównym motorem rozwoju przemysłowych metod produkcji żywności są płynące stąd miliardowe zyski. Phill Angell, dyrektor ds. komunikacji korporacyjnej koncernu Monsanto, powiedział "New York Timesowi": "Koncern Monsanto nie powinien być zmuszany do łaskawego udzielania gwarancji bezpieczeństwa dla żywności opartej na biotechnologii. Naszym interesem jest sprzedawać jej tak dużo, jak tylko się da. A zapewnianie jej bezpieczeństwa to zajęcie dla Urzędu ds. Żywności i Leków". Pecunia non olet. Amerykański koncern Smithfield został w USA ukarany najwyższą w historii grzywną za wielokrotne naruszanie Aktu Czystości Wód. Przed paroma laty Smithfield rozpoczął działalność także w Polsce. Jego własnością jest m.in. firma Constar SA w Starachowicach, która wsławiła się niedawno wykrytym przez dziennikarzy procederem "odświeżania" zepsutej żywności. Mimo to koncern ma się w naszym kraju całkiem dobrze.

Także firmy reklamowe oraz marketingowe mogą się przy okazji nieźle pożywić. Codziennie jesteśmy bombardowani absurdalną propagandą. Wynika z niej, że najlepszym pożywieniem dla dzieci i ich rodziców są czekoladowe batony, pragnienie zaś najlepiej gaszą słodkie napoje albo piwo. A jakże, pamięta się również o zdrowiu obywateli! Od lat wmawia się nam, że masło roślinne, zawierające tłuszcze nienasycone, jest zdrowsze od tradycyjnego, w którego skład wchodzą zwierzęce tłuszcze nasycone. Ale aby olejowi roślinnemu nadać konsystencję maślanego żelu, należy dodać szereg substancji zagęszczających, które zdrowotność masła roślinnego czy margaryny stawiają pod znakiem zapytania! Zresztą, czy którakolwiek agencja reklamowa bada jakość reklamowanego produktu, zanim zacznie nam wmawiać, że bez niego nie możemy żyć?

Wyrafinowanymi metodami uzależniania klientów od towaru posługuje się również sam przemysł. Niedawno technologowie żywności odkryli, że istnieje piąty smak, występujący obok smaku słonego, słodkiego, gorzkiego i kwaśnego. To "umami". Znany od dawna Azjatom. Substancje wywołujące jego wrażenie występują m.in. w niektórych azjatyckich grzybach. Sprawiają, że potrawa bardzo zyskuje na smaku. Nie umiemy powiedzieć, dlaczego tak jest, bo nie potrafimy tego efektu smakowego opisać w kategoriach znanych nam smaków. Chętnie jednak sięgamy po "umamione" produkty. Problem w tym, że opracowano już chemiczny odpowiednik naturalnego umami, czyli glutaminian sodu. Jego oddziaływanie na organizm człowieka jest nie do końca rozpoznane; wiadomo jednak, że substancja ta w dużych ilościach jest szkodliwa dla zdrowia. Producenci wiedzą jednak, że stosując tę substancję, mogą konsumenta przywiązać do każdego świństwa. "Umami" wszystkich nas omami.

Odrębną sprawą jest hodowla. Tajemnicą poliszynela jest dodawanie do paszy i karmy dla ptactwa hormonów wzrostu i antybiotyków, które podaje się profilaktycznie w celu zapobieżenia dziesiątkującym stada infekcjom. Aplikowanie antybiotyków zdrowym zwierzętom jest w Polsce prawnie zabronione. Ale jak inspektorzy służb kontrolnych mają dowieść producentowi, że obecność antybiotyków w mięsie nie wynika z niedawnego leczenia infekcji? Zresztą, nawet gdyby producenci działali w zgodzie z prawem, zezwala ono na stosowanie sztucznych witamin i ulepszaczy paszy. A ta jest z reguły mieszaniną nasyconych chemią roślin przemysłowych i odpadów zwierzęcych (zwierząt, które były hodowane tą samą metodą).

Na każdym kroku jesteśmy zręcznie wprowadzani w błąd przez producentów żywności. Sery, które powinny być wytwarzane z mleka, są podrabiane z użyciem olejów roślinnych. Mleko i kefir często produkowane są z proszku. Idziemy tu tropem wielkich koncernów zachodnich, które budują fabryki przetworów mlecznych w takich rejonach świata o taniej sile roboczej - np. w Maroku - gdzie w promieniu kilkuset kilometrów nie ma ani jednej krowy. A wszystko to dzieje się w majestacie prawa polskiego i unijnego. Cała żywność produkowana metodą przemysłową przesycona jest chemią. Także ta, którą postrzegamy jako wolną od niezdrowych składników. Przykładem tego mogą być produkty oznaczone jako "light". W Polsce nie istnieje prawna definicja tego terminu. Dlatego każdy producent może go używać, jak chce. Ci, którzy rezygnują z zastosowania cukru w produktach "light", dodają chemikalia imitujące smak cukru. Są one często bez porównania groźniejsze dla zdrowia niż zwykła sacharoza. Jak choćby aspartam, dopuszczony do użycia tylko w niewielkich dawkach. Co się jednak dzieje, gdy te niewielkie dawki są zjadane systematycznie? Co z tymi konsumentami, którzy opijają się gazowanymi napojami "light" nie tylko w upalne dni? Zresztą bardzo często zawierające słodziki wyroby "light" wcale nie są wolne od cukru. Producenci obniżają jedynie jego zawartość w stosunku do produktów "pełnocukrowych".

Mamy wiele różnych inspekcji badających żywność. I wszystkie niewydolne. Nie ma między nimi dobrego przepływu informacji, ponadto podlegają trzem różnym resortom - rolnictwa, zdrowia i Urzędowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Eksperci od zdrowej żywności są zgodni, że ostatnio kontrole są zbyt wyrywkowe. Dr Zbigniew Hałat, epidemiolog (w trzech kolejnych rządach główny inspektor sanitarny), mówi wprost, że ludzi zajmujących się kontrolowaniem żywności producenci korumpują tak samo, jak koncerny farmaceutyczne lekarzy. - Wiem o licznych przypadkach, gdy w trakcie kontroli producenci zmieniali deklarację na temat składu produktu - dodaje wieloletni pracownik Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych z południowej Polski. Dobrze zna środowisko pracowników inspekcji. Zatrudnione są tam dwie grupy ludzi: staruszkowie tuż przed emeryturą i młodzież tuż po studiach. Ani jednym, ani drugim nie opłaca się wychylać. Każdy przecież wie, że koncerny nie przepuszczą. Młodzi nabierają doświadczenia i odchodzą do innej, lepiej płatnej pracy, a starzy w spokoju doczekują emerytury. Ponadto kary są śmieszne - od 500 do 1000 zł.

Wszystkie środki dodawane do żywności, a posiadające odpowiednie certyfikaty, mogą być używane. Ale nikt nie badał, jakie skutki dla organizmu człowieka mogą mieć przeróżne mikstury i połączenia kilkunastu składników naraz. Z pewnością nie jest to nic zdrowego - mówi Rakiel-Czarnecka. Waldemar Starosta, specjalista ds. żywności z Samoobrony, twierdzi, że polifosforany są masowo wykorzystywane głównie przy produkcji parówek. - Te związki bardzo źle wpływają na kości. Są szczególnie niebezpieczne dla małych dzieci - mówi. Naukowcy są zwykle bardziej wstrzemięźliwi. Żeby wiedzieć coś na pewno - podkreślają - trzeba by przeprowadzać przez kilkadziesiąt lat kliniczne eksperymenty na ludziach. Na razie więc zalecają nie ulegać panice. Uspokajające komunikaty nie od dzisiaj docierają także do opinii publicznej w krajach UE i w Stanach Zjednoczonych. Mączka mięsno-kostna, która stała się nośnikiem BSE, również była przez całe lata uważana za bezpieczną. Czy rzeczywiście konserwanty i ulepszacze, pestycydy i herbicydy dopuszczone do użycia w przemyśle przetwórczym i rolnictwie są bezpieczne?

Wśród samych naukowców trwają spory, na ile bezpieczne są chemikalia prawnie dopuszczone do spożycia w ściśle określonych dawkach. - Konserwantami są obce substancje wprowadzone do produktów. Najczęściej mają zapobiegać rozwojowi bakterii, a więc - nazwijmy rzecz po imieniu - są to trucizny. Być może ich dawki są zawsze przestrzegane, ale nie mamy pewności, czy nie nastąpi raptowna zmiana ich właściwości, na przykład pod wpływem czynników zewnętrznych - stwierdził publicznie prof. Stanisław Zaręba z Akademii Medycznej w Lublinie. "Poważne znaczenie w patologii człowieka ma też duży wolumen powstającego w hodowlach przemysłowych aerozolu mikrobiologicznego, amoniaku i odorów. Efekty skażenia gnojowicą powierzchniowych i podziemnych zbiorników wodnych są z natury rzeczy odległe i mało dostrzegalne przez odbiorców wody" - pisze dr Hałat. W styczniu 2004 roku Amerykańskie Stowarzyszenie Zdrowia Publicznego wezwało władze do wprowadzenia moratorium na nowe lokalizacje przemysłowych ferm trzody chlewnej oraz wsparcia szeroko zakrojonych badań nad wpływem na zdrowie ludzkie skażeń wody i powietrza, wywołanych chemizacją procesów produkcyjnych. W USA tego rodzaju kosztowne badania prowadzone są już od lat 60-tych, a mimo to pozarządowe organizacje monitorujące stan zdrowia społeczeństwa ponaglają rząd do znacznie bardziej stanowczych działań.

W Polsce na takie badania nie ma pieniędzy. Powinny się jednak znaleźć, bo corocznie odnotowuje się ponad 2 tys. zatruć pokarmowych substancjami niestosowanymi w farmakoterapii. Co drugie rodzące się obecnie niemowlę cierpi na alergię - jedną z najbardziej rozpowszechnionych dolegliwości wywołanych chemicznym skażeniem środowiska. Rośnie liczba chorób nowotworowych, o których przyzwyczailiśmy się mówić "cywilizacyjne". Ale co to tak naprawdę znaczy? Gdzie jest ich pierwotne źródło? Autor rozprawy habilitacyjnej obronionej na jednej z wyższych szkół rolniczych porównał liczbę utylizowanych padłych zwierząt hodowlanych w latach 80-tych i 90-tych. Okazało się, że w ciągu dekady ich liczba zmniejszyła się dziesięciokrotnie. Nie chcemy formułować podejrzeń o znamionach teorii spiskowej. Ale - jak sugerował rozmówca, który podsunął nam ten trop - czy przypadkiem padliny, która się gdzieś zawieruszyła, nie zjedli nabywcy najtańszych wędlin albo karmione podejrzaną paszą zwierzęta z wielkich hodowli?

Klienci powinni dokładnie sprawdzać na etykietach, co kupują. Wybierać produkty o naturalnej barwie, pieczywo bez przedłużonego okresu ważności, żywność jak najmniej przetworzoną. Zimą i wiosną warto kupować mrożonki, w których rzadko trafiają się substancje dodatkowe. Należy zapomnieć o parówkach po 3 zł za kilogram, wspaniale wyglądających owocach, zrozumieć, że wyroby czekoladowe pięknie błyszczą dlatego, że są pokryte specjalnymi substancjami nabłyszczającymi. Czyli chemikaliami. Warto też pamiętać, że tradycyjne potrawy narodowe mają tę przewagę nad kulinarnymi nowinkami, że ich bezpieczeństwo zostało przetestowane przez poprzednie pokolenia żyjące na danym terytorium.

Pod adresem ustawodawców należy skierować postulat przywrócenia norm branżowych, co pozwoli chronić jakość polskich produktów i ich pozycję na rynkach eksportowych. UE nie zabrania zresztą wprowadzania norm krajowych. Natomiast bezkompromisowym obrońcom żywności przemysłowej polecamy wynalazek opisany w zeszłym roku przez "New Scientist". Amerykańscy specjaliści ds. żywienia opracowali dla armii amerykańskiej specjalny filtr. Pozwala on żołnierską rację żywnościową, którą przed spożyciem miesza się z wodą, mieszać z moczem. Zaufanie do żywności z fast foodów oraz współczesnej nauki każe się liczyć z tym, że hamburger przyrządzony z moczem nie ustępuje smakiem hamburgerowi z wodą. Smacznego!

Nawóz dla mas
Artykuł Marcina Grudnia (źródło)

Trująca żywność produkowana przez globalne koncerny sieje postrach w USA i w Europie. Niebawem w większych ilościach pojawi się w Polsce. Z kolei polskie produkty wytwarzane w inny sposób mają szansę na podbicie zatrutych zachodnich rynków. Amerykanin Mike Tober, którego celem życia stała się walka z dominacją koncernów produkujących żywność, odniósł pierwszy sukces. Stany Kalifornia i Teksas wydały bezwzględne zakazy sprzedaży napojów gazowanych w szkołach. Kolejne trzy stany również mają taki zamiar. To tylko pierwszy krok. Do tej pory Amerykanie uważali, że ich najważniejszy społeczny problem - otyłość (blisko 65% cierpi na nadwagę) - bierze się z nadmiaru cukru lub pospiesznego jedzenia głównie w fast foodach. Dziś wiadomo więcej.

Amerykanów zabijają nadmierne ilości środków chemicznych znajdujące się w jedzeniu produkowanym właśnie przez wielkie korporacje. Doktor David Katz z Uniwersytetu w Yale był jednym z pierwszych odważnych. To właśnie on nie bał się powiedzieć, że spożywanie jedzenia pełnego chemii, marketingowych produktów wielkich koncernów, może doprowadzić nawet do załamania w strukturze społeczeństwa amerykańskiego. Jeśli nic się nie zmieni, dzisiejsze dzieci mogą być pierwszą generacją w historii Ameryki, której średnia długość życia będzie krótsza niż ich rodziców - przestrzegał Katz na łamach "Time".

Ale niedługo Ameryka może mieć kolejny problem. Jedna z gazet zapytała wprost: czy Ameryka przestaje się rozkładać? W artykule zastanawiano się nad wprowadzeniem w USA obowiązkowej kremacji. Wszystko dlatego, że ciała chowanych dziś zmarłych nie rozkładają się w tak szybkim tempie jak przed laty ze względu na ilość wchłoniętych przez organizm związków chemicznych. Ten alarm powoli zaczyna przynosić skutek. W sierpniu amerykańska firma badawcza Information Resources w dorocznym raporcie w miesięczniku "Times and Trend" wśród rzeczy, które będą najmodniejsze w najbliższym czasie, wymieniła kilka związanych z jedzeniem: małe porcje, koniec diet ekstremalnych i ciąg dalszy szału na zdrową żywność. Im więcej zdrowych otrębów, soi i mikroelementów w potrawie - tym lepiej. Amerykański rynek żywnościowy coraz lepiej ma też traktować chorych skazanych na specjalne diety. Nie wiadomo, jak długo takie tendencje się utrzymają. Ale jedno jest pewne: Amerykanie zaczynają zwracać większą uwagę na to, co jedzą.

Ci, którzy ćwierć wieku temu byli przekonani, że Ameryka potrzebuje przemysłowej produkcji żywności, zapewne dziś tego żałują. Szybko się okazało, iż bez odpowiednich środków chemicznych taka produkcja nie wytrzymuje tempa, aby sprostać potrzebom rynku. Zresztą dyktat koncernów i ich silne lobby wśród polityków doprowadziły do wielu wypaczeń. Dwa lata temu w całych Stanach Zjednoczonych głośna była książka profesor Marion Nestle "Food Politics", w której opisano, dlaczego rząd nic nie robi w sprawie poprawienia jakości żywności. Za brakiem jakichkolwiek działań - według autorki - stoi lobby przemysłu rolniczego i producentów żywności, którzy szczodrze finansują fundusze wyborcze Republikanów i Demokratów. Jednym z najgłośniejszych przypadków jest działalność koncernu Smithfields Food. Ten największy na świecie hodowca świń opanował prawie 30% rynku wieprzowiny w USA. SF przekształcił tradycyjny chów zwierząt w przemysłową produkcję mięsa.

Organizacje ekologiczne i obywatelskie takie jak Waterkeeper Alliance, od lat prowadzące walkę z dominacją koncernów, są zdania, że zwierzęta, które potem trafiają na stoły, podczas hodowli faszerowane są antybiotykami i substancjami zawierającymi metale ciężkie. Cała ta chemia ląduje w odchodach zwierząt. Według danych w jednym z obiektów Smithfields w stanie Utah żyje 850 tys. świń wytwarzających więcej ścieków niż cały Nowy Jork. Przemysłowa działalność koncernu ma również wpływ na środowisko - tam gdzie na przemysłową skalę prowadzi się ubój zwierząt. Według danych ekologów odchody zwierząt zatruły wody gruntowe w kilku stanach USA. Nawet dokumenty koncernu potwierdzają wiele przypadków łamania praw federalnych i stanowych w tym zakresie. Osiem lat temu sąd federalny nałożył na koncern grzywnę 12 mln dolarów - jedną z najwyższych kar za łamanie ustaw o ochronie środowiska. Znane są również zarzuty wobec koncernu Monsato. Dziś lider na rynku żywności zmodyfikowanej genetycznie, w latach 80-tych był twórcą hormonu wzrostu dla krów, powodującego przyspieszoną produkcję mleka zainfekowanego różnego rodzaju bakteriami. Przykłady polityki innych koncernów można mnożyć.

Problem jednak w tym, że kontrowersyjne w USA koncerny od wielu lat swoimi chemicznymi produktami podbijają rynki europejskie. Z danych Banku Światowego wynika, że duża część sprzedawanej na świecie żywności przechodzi przez ręce wielkich koncernów, takich jak United Fruit, Pepsi-Cola, Unilever czy Nestlé. Mimo że w krajach Unii Europejskiej rozróżnia się produkcję żywności naturalnej i przemysłowej, wciąż najważniejszą rolę odgrywa ta druga. I właśnie żywność przemysłowa nadal bije na głowę ekologiczną. Nic dziwnego. To właśnie produkcja przemysłowa jest przede wszystkim finansowana z unijnego budżetu, z którego na rolnictwo idzie połowa wszystkich wspólnych pieniędzy. Ma to przełożenie również na sposób produkcji. W Europie Zachodniej wciąż używa się dużo środków chemicznych - sypie się na przykład 200 kg nawozów sztucznych na hektar. Producenci najpierw sypią nawóz, a potem, kiedy rośliny są w trakcie wegetacji, znów opryskują je chemikaliami.

Jak to się dzieje, że gdy jedziemy setki kilometrów przez rolnicze rejony Niemiec czy Holandii, szyby i reflektory samochodu pozostają niemal krystalicznie czyste? - pyta doktor Grzegorz Russak, specjalista ds. technologii produkcji żywności. I odpowiada: - Nie ma robactwa, bo po intensywnym opryskiwaniu pól środkami owadobójczymi zostało całkowicie wytrute, przez co zakłócono równowagę ekosystemu. Ze zdziwieniem patrzyłem, gdy moi goście z Niemiec z zachwytem reagowali na ukąszenia komarów, których od lat nie widzieli. W Holandii zaś w opinii doktora Russaka stopień skażenia gleby jest tak duży, że jej oczyszczenie wymagałoby pozostawienia jej odłogiem przez co najmniej 200 lat.

Kilka lat temu głośno było w całej Europie o największym skandalu w niemieckim rolnictwie ekologicznym. Śledztwo wykazało, że jeden ze środków ochrony roślin był dodawany do żywności i pasz w kilku landach. Podobne przykłady można znaleźć w całej Europie. Między innymi wskutek tych wydarzeń - aby zapobiec podobnym sytuacjom i kontrolować produkty koncernów - w krajach takich jak Anglia czy Niemcy wprowadzono spójną kontrolę żywności sprzedawanej w sklepach. Po naszym wejściu do Unii Europejskiej eksport żywności wzrósł o ponad 30 proc. Wygląda więc na to, że zatruty chemiczną żywnością Zachód może coraz chętniej spoglądać w stronę zdrowej polskiej żywności. Jeszcze jej przecież na dobre nie popsuliśmy... U nas używa się najwyżej 0,6 kg czystej substancji chemicznej na hektar, co przy 32 kg w Belgii mówi samo za siebie.