Trująca żywność
"Uczeni" bawią się w Pana Boga i "poprawiają" naturę. Skutki tej "zabawy" nie
dały na siebie długo czekać.
Nadmiar tzw. środków ochrony roślin (pestycydów, czyli środków owadobójczych,
grzybobójczych, pleśniobójczych itp.) trafiających do organizmu kobiet, a także
i nadmiar hormonów żeńskich (estrogenu) i wzrostu, powoduje nagminne występowanie
raka piersi, raka jajników i innych form rakowacenia, nie mówiąc już o coraz
częściej dziś występującej bezpłodności.
U młodych mężczyzn występują jeszcze gorsze objawy. Stwierdzono na przykład,
opuszczanie się jąder do moszny u chłopców, jak również nienaturalnie zmniejszone
rozmiary prącia. Niepłodność mężczyzn także jest coraz częstszym zjawiskiem.
Ilość plemników w spermie spadła o 50% przeciętnie. Pojawiają się także liczne
przypadki raka jąder.
Skutek jest taki, że chłopcy upodobniają się do dziewczynek.
Skąd się jednak ta "teoria" o szkodliwości jaj wzięła? Nie jest ona tak całkiem
pozbawiona słuszności, choć tylko w stosunku do jaj białych, produkowanych przez
kury z gatunku lenghornów, które są również białe jak ich jajka. Ten gatunek kur
hoduje się także na tak zwane "brojlery". Te znoszące jaja karmi się nie tylko
ogromną ilością antybiotyków, lecz także i hormonami żeńskimi, aby "sypały"
jajami w jak największej ilości. Te syntetyczne hormony są rakotwórcze, nie
mówiąc o innych rodzajach szkodliwości, o czym tu już wspomniałem. Te białe
jaja są rzeczywiście trujące, a szczególnie ich żółtko. Nikt jednak nie odważy
się napisać czy powiedzieć dlaczego. Natomiast kury z gatunku zwanego "karmazynami"
o piórach w kolorze złocistego brązu w różnych odcieniach, nie nadają się do
"fabrycznej" hodowli i dlatego nie hoduje się ich ani na "brojlery", ani na
kury znoszące masowo jaja. Karmazyny lubią biegać na świeżym powietrzu i dziobać
sobie robaczki. A w zamkniętych klatkach wyginęłyby, a hodowca nie dorobiłby
się ani jaj, ani szybkiego wzrostu na mięso. Dzięki tej właściwości karmazynów
ich brązowe jajka są niezatrute, zdrowe i pożywne, tak jak i ich mięso.
Na tym jednak nie koniec. Stałe "ładowanie się" siarką powoduje astmę oraz wszelkiego
rodzaju alergie. Na alergiach sprawa się nie kończy. Powstają bardzo specyficzne
uczulenia, a właściwie organiczna nieprzyswajalność niektórych składników pożywienia.
Jeśli Chińczycy nie są zdolni do trawienia laktozy, to wynika to z faktu, że w
ciągu całej swej historii nigdy nie pili mleka krowiego, ani wyrobów z tego mleka.
Mleczko przygotowują sobie z soji, a nawet z tego mleczka wytwarzają swego rodzaju
"ser", zwany tofu. Nie można im tego brać za złe. Nie miało jednak żadnego sensu
"hodowanie" nowego pokolenia Amerykanów z taką samą organiczną awersją do krowiego
mleka. Przyczyna zresztą nie tylko w odzwyczajeniu się od picia krowiego mleka.
Konsumowanie żywności naszpikowanej antybiotykami powoduje, że w przewodzie
pokarmowym konsumenta zabite są także i te mikroorganizmy, które są do prawidłowego
procesu trawienia wręcz niezbędne. Brak w żołądku i kiszkach bakterii zwanej
Acidophillus (która powoduje skwaszenie mleka) powoduje, że organizm nie jest w
stanie strawić cukru mlecznego, czyli laktozy. Cała masa Amerykanów, zanim zabierze
się do ulubionych lodów, musi zażyć parę tabletek wprowadzających te bakterie do
organizmu. A wielu poszło w ślady Chińczyków posila się już tylko mleczkiem z soji
oraz serkiem tofu.
Nadmierna chemizacja rolnictwa i wielu innych dziedzin naszego życia powoduje,
że rzeki są coraz bardziej zatrute. Te trucizny bowiem, poprzez glebę, z kanalizacji
i innych ścieków, wcześniej czy później, muszą przecież trafić do wód podskórnych
i do rzek. Zatrute rzeki to coraz większy brak wody pitnej. No i brak ryb.
Wprowadzenie "nowoczesnego" rolnictwa np. w Afryce, spowodowało ostatnio zatrucie
całych plemion i pozbawienie ich pożywienia, gdyż woda w rzekach jest trująca, a
ryby pozdychały.
Będzie coraz mniej Murzynów..., czy to aby też nie celowe? Mało to wojen morderczych
i głodu w Afryce? Przepraszam, nie dotyczy to tylko Murzynów. Nie tak dawno temu
telewizja "doniosła", że ten sam problem dotknął i Rosjan. Przyczyna nieco inna,
ale skutek ten sam. Elektrownia atomowa w Krasnojarsku, znanym dotychczas jako
"K 26" zatruła całą okolicę, skażając radioaktywnie rzekę Jenisej. Nowoczesność
gwarantuje nam coraz lepsze życie!?
Im dłuższy robi się ten artykuł, tym bardziej dochodzę do wniosku, że wyczerpanie
tego tematu nie jest możliwe. Trzeba by chyba całą książkę napisać, a i co tydzień
drukować do niej uzupełnienia, gdyż pomysłowość ludzka w truciu swych bliźnich jest
wprost niewyczerpana...
Nigdy bym się nie domyślił, czym kierują się producenci dodając kwasek cytrynowy
do przetworów, prawie do wszystkich przetworów znajdujących się na półkach sklepowych,
gdybym nie zetknął się przypadkiem z rodakiem, pracującym swego czasu w jakimś
"tajnym" instytucie naukowym w USA. Robiono tam doświadczenia z działaniem kwasu
cytrynowego na pracę neuronów w mózgu. Stwierdzono, że kwas cytrynowy (syntetyczny,
oczywiście) narusza system przewodnictwa elektrochemicznego w pracy komórek
mózgowych. Inaczej mówiąc, jest w stanie z normalnego człowieka zrobić... bezmózgowca.
Innymi słowy, kwasek cytrynowy może być stosowany jako środek zmieniający układy
chemiczne w mózgu w sposób umyślny i celowy. Trudno mi uwierzyć, aby producenci
przetworów spożywczych o tym wiedzieli. Najwidoczniej podano im coś zupełnie innego
do wierzenia. Może przekonano ich, że dodatek kwasu cytrynowego "uszlachetnia"
przetwory. może ma gwarantować jeszcze większą trwałość produktu. No, jakoś ich
do tego nakłoniono. Podejrzewam jednak że ci, co ich do tego nakłaniali, wiedzieli
o rzeczywistym celu: hodowanie tępaków, którzy nigdy nie będą opierać się
"demokratycznej" władzy...
Jakiś bałwan w polskojęzycznej prasie w USA napisał ostatnio takie bzdury, że gdyby
zaludnienie na świecie wzrosło do 2 miliardów (teraz mamy około 6 miliardów),
to ci ludzie ważyliby więcej niż kula ziemska, a jej skorupa nie wytrzymałaby tego
ciężaru.
Dureń nie ma pojęcia o fizyce i biologii. Po pierwsze: "skorupa" Ziemi wszystko
wytrzyma, gdyż to nie jest "skorupa" pod którą jest pusto, lecz przeciwnie, jądro
Ziemi jest jeszcze bardziej ciężkie od tej "skorupy" i cholernie wytrzymałe. A po
drugie: kretyn nie wie, że materia jest w pewnym sensie niezniszczalna i jej
"ilość" na naszym ziemskim padole jest prawie niezmienna. Jeśli coś się rodzi i
rośnie, to nowa materia jest tworzona z już istniejącej. A kiedy coś umiera,
gnije, lub inaczej rozpada się, to znów zmienia się w "inną" materię, lecz w tej
samej "ilości". Innymi słowy, na naszej Ziemi ilość substancji organicznej i
nieorganicznej jest prawie zupełnie niezmienna. Nawet, gdyby ludzkość rozmnożyła
się niepomiernie, to ciała ludzkie byłyby i tak zbudowane z materii już na świecie
istniejącej. Trywializując to zagadnienie, wystarczy czytelnikom przypomnieć, że
dla wyhodowania jednej świni trzeba sporej ilości ziemniaków i innej paszy, a po
skonsumowaniu tejże świni zbudujemy sobie nieco mięśni, zużyjemy część jej mięsa
w postaci energii, a resztę i tak wydalimy. Niestety, te wydaliny, zamiast posłużyć
jako wspaniały nawóz naturalny, zostaną zmarnowane...
A wszystko to zło dzieje się dlatego, że "panowie materialiści" nie mają zamiaru
docenić genialności naszego Stwórcy, który urządził nam "ten najlepszy ze światów"
w postaci jednej wielkiej automatycznej przetwórni odpadków użytkowych, w której
nic absolutnie nie jest zmarnowane, a wszystko odnawia się i rośnie ku naszemu
pożytkowi. "Naprawiacze" tego świata w swej pysze, zdolni są jedynie do zepsucia,
zniszczenia tego, co nam Pan Bóg dał.
Fałszerze jedzenia
Polscy producenci żywności zaczynają naśladować zachodnie sposoby jej wytwarzania.
Przemysłowe metody w rolnictwie i przetwórstwie często powodują fałszowanie produktów
i nabijanie klientów w butelkę.
Na rynku spożywczym zapanowała wolnoamerykanka. Zwycięża ten, kto wyprodukuje taniej,
a jego wyroby będą "zjadliwe". Gdzież te czasy, gdy cechy rzeźników konkurowały ze
sobą jakością wyrobów? Dziś lepszy jest ten, kto sprzeda najwięcej. Co to jest
parówka? Jaki jest jej skład? Na te pytania żaden specjalista od żywienia nie odpowie.
W parówce może być mięso, ale nie jest to konieczne - twierdzi jeden z pracowników
Inspekcji Handlowej. Kiedy sprawdzamy towar, interesuje nas tylko, jaki skład podał
producent. Jeśli po zbadaniu próbki jej skład zgadza się z zadeklarowanym, wszystko
jest w porządku. Parówką może być na przykład kilka zmielonych składników,
niekoniecznie pochodzenia zwierzęcego. Można tam dodać nawet papier toaletowy,
byleby całość nie była szkodliwa dla zdrowia. Poza tym każdy ma prawo nazwać swój
wyrób, jak mu się podoba. Akurat ten producent postanowił nazwać to coś parówką.
Kontrole stwierdziły, że to, co sprzedaje się u nas jako chleb i
bułkę, jest w większości produktami chlebopodobnymi i bułkopodobnymi. Niektórzy
producenci do chleba dodają startą bułkę, czasem gips i kreatynę otrzymywaną z
ludzkich włosów, kupowanych w zakładach fryzjerskich.
W maju tego roku Inspekcja Handlowa opublikowała raport z kontroli kilku dużych sieci
sklepów. Sprawdzono Biedronkę, sieć Champion, Elea, Leader Price, Lidl, Real, Tesco
i AHOLD. Inspektorzy stwierdzili, że jakość 24% badanych towarów była znacznie
niższa od deklarowanej.
Najgorzej wypadły produkty mleczne. Jedna trzecia z nich nie spełniała norm wypisanych
na opakowaniu. Przetwory owocowe i warzywne miały wady w 26,3%, konserwy rybne
w 24,5%, a przetwory mięsne niemal w 24%. Inspekcja wykryła również, że przetwory
mięsne mają "niewłaściwe cechy organoleptyczne" (po prostu śmierdzą - red.); w
wędzonkach stwierdziła "występowanie skupisk galarety, wyciek soku, konsystencję
mało kruchą i gumowatą, smak kwaskowy, zapach lekko nieczysty".
Z kolei konserwy rybne mają "zapach lekko gorzkawy, lekko metaliczny smak i są mdłe".
Na domiar złego także żywność określana mianem ekologicznej często bywa fałszowana
podobnymi metodami. Podczas przeprowadzonej w 2004 roku w 211 placówkach handlujących
ekologiczną żywnością kontroli Inspekcji Handlowej wykryto wiele uchybień. 56%
wędlin zawierało niedozwolone konserwanty. Badania laboratoryjne zakwestionowały
jakość 48% mleka i przetworów mlecznych oraz 41% mięsa i przetworów mięsnych.
Z badań analizowanych przez Walentynę Rakiel-Czarnecką, eksperta ds. żywności z PSL,
wynika, że prawie co czwarta woda mineralna czy źródlana (na rynku jest jej około
500 rodzajów) to po prostu zwyczajna kranówka. Niewielu producentów jest uczciwych.
Odkąd kilka lat temu obniżono normę określającą poziom składników mineralnych
zawartych w 1 litrze z 1000 do 200 mg, praktycznie każdy, kto miał studnię, mógł
rozpocząć produkcję wody - twierdzi Rakiel-Czarnecka.
Prawdziwy dramat zaczął się po wprowadzeniu w 2001 roku ustawy zezwalającej, by na
naklejkach drukowano hasła na temat leczniczego oddziaływania danego produktu.
Wypisywano więc: antystresowa, odchudzająca itd., co nie miało żadnego konkretnego
uzasadnienia. Ale taka oszukańcza reklama skutecznie wabiła konsumentów.
Na szczęście wciąż jesteśmy krajem dziewiczym pod względem "ulepszania" żywności.
Polskie płody rolne mają lepszą wartość biologiczną niż produkty intensywnego
rolnictwa zachodniego dzięki temu, że u nas zużywa się trzy razy mniej nawozów
mineralnych i dziesięć razy mniej środków ochrony roślin - informuje dr Urszula
Sołtysiak z SGGW. Jakkolwiek w ciągu ostatnich 10 lat zużycie nawozów mineralnych
w Polsce wzrosło o niemal 15%, wciąż jest o wiele mniejsze niż w UE, nie
mówiąc już o Japonii (niemal dwukrotnie większe niż w UE). Wiele ubogich obszarów
w Polsce nigdy nie nawożono, a rosnących na nich upraw nie opryskiwano. Mieliśmy
więc szczęście w nieszczęściu, polskie rolnictwo miało bowiem do niedawna charakter
ekstensywny, a produkty małych gospodarstw rodzinnych są ekologiczne w najlepszym
znaczeniu tego słowa.
Jednak po naszym wejściu do UE przestały obowiązywać branżowe normy żywieniowe z
lat 80. Z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać, że nie były one najgorsze.
Określały skład wyrobu, jego ciężar, kolor czy smak. Nie było - jak dzisiaj -
pełnej dowolności w technologii produkcji i nazewnictwie.
Jeszcze 24 kwietnia 1997 roku uchwalono w Polsce ustawę bezwzględnie zakazującą powrotu
mięsa i przetworów mięsnych z półek sklepowych do producenta. Po wejściu Polski do
UE przestała ona jednak obowiązywać, otwierając pole do "odświeżania" wyrobów.
Także zakres dopuszczalnej chemizacji żywności znacznie się zwiększył. - Po wejściu
Polski do Unii Europejskiej liczba dopuszczonych do użycia w przemyśle spożywczym
substancji dodatkowych wzrosła ponaddwukrotnie - ocenia dr Sołtysiak.
Do niedawna ze stu kilogramów mięsa odpowiedniej
jakości wolno było wyprodukować 52 kg kabanosów czy 86 kg szynki. "Wydajność" tych
wyrobów wynosiła odpowiednio 52% i 86%. Dzisiaj z tej samej ilości mięsa
produkuje się 200 i więcej kilogramów "szlachetnych" wędlin. Do mięsa wstrzykuje
się wodę z azotanami i azotynami, substancje wiążące wodę, fosforany dodające
wędlinie kruchości, ulepszacze. Z kilograma mięsa można spokojnie zrobić 1,5
kg szynki. Producent zgodnie z przepisami umieszcza na towarze informację, że
szynka jest napompowana wodą. Brzmi ona: "produkt wysoko wydajny" - mówi
Rakiel-Czarnecka. Nie inaczej jest z wyrobami drobiowymi, które mają niewiele
wspólnego z drobiem. Są produkowane z MOM, czyli mięsa drobiowego odkostnionego.
Jest to mieszanina zmielonych kości, chrząstek, szpiku kostnego, ścięgien. Do 1995
roku używanie tego specyfiku było zabronione. Teraz już nie jest. Dodanie MOM-u
znacznie obniża koszty produkcji. Najczęściej wykorzystuje się go w parówkach,
kaszankach i pasztetowych.
Unijne normy dotyczące rtęci odnoszą się wyłącznie do ryb. Jeszcze bardziej
tolerancyjne jest obecnie prawo dotyczące kadmu - metalu wysoce rakotwórczego.
Po 1 maja 2004 roku do Polski można sprowadzać żywność o podwyższonej jego zawartości.
Według Lidii Lorek z SGGW, zgodnie z ustawodawstwem UE do żywności może być
dodawanych 500 chemicznych substancji dodatkowych. W procesie technologicznym
można wykorzystywać ich tysiące. Dlatego dziś, jak nigdy wcześniej, producenci
żywności dbają o urodę swoich wyrobów. Piękne różowe łososie zawdzięczają swoją
barwę dodatkowi beta-karotenu. Napojom gazowanym kolor nadają barwniki, których
nazwy zaczynają się od litery "E". Niedawno głośno było o dodawaniu do papryki
niebezpiecznego barwnika o nazwie "sudan", a dodatki zabarwiające słodycze na kolor
czarny i granatowy wciąż budzą spory wśród żywieniowców.
Głównym motorem rozwoju przemysłowych metod produkcji
żywności są płynące stąd miliardowe zyski. Phill Angell, dyrektor ds. komunikacji
korporacyjnej koncernu Monsanto, powiedział "New York Timesowi": "Koncern Monsanto
nie powinien być zmuszany do łaskawego udzielania gwarancji bezpieczeństwa dla
żywności opartej na biotechnologii. Naszym interesem jest sprzedawać jej tak dużo,
jak tylko się da. A zapewnianie jej bezpieczeństwa to zajęcie dla Urzędu ds.
Żywności i Leków". Pecunia non olet.
Amerykański koncern Smithfield został w USA ukarany najwyższą w historii grzywną
za wielokrotne naruszanie Aktu Czystości Wód. Przed paroma laty Smithfield rozpoczął
działalność także w Polsce. Jego własnością jest m.in. firma Constar SA w
Starachowicach, która wsławiła się niedawno wykrytym przez dziennikarzy procederem
"odświeżania" zepsutej żywności. Mimo to koncern ma się w naszym kraju całkiem dobrze.
Także firmy reklamowe oraz marketingowe mogą się przy okazji nieźle pożywić.
Codziennie jesteśmy bombardowani absurdalną propagandą. Wynika z niej, że najlepszym
pożywieniem dla dzieci i ich rodziców są czekoladowe batony, pragnienie zaś najlepiej
gaszą słodkie napoje albo piwo. A jakże, pamięta się również o zdrowiu obywateli!
Od lat wmawia się nam, że masło roślinne, zawierające tłuszcze nienasycone, jest
zdrowsze od tradycyjnego, w którego skład wchodzą zwierzęce tłuszcze nasycone. Ale
aby olejowi roślinnemu nadać konsystencję maślanego żelu, należy dodać szereg
substancji zagęszczających, które zdrowotność masła roślinnego czy margaryny
stawiają pod znakiem zapytania! Zresztą, czy którakolwiek agencja reklamowa bada
jakość reklamowanego produktu, zanim zacznie nam wmawiać, że bez niego nie możemy żyć?
Wyrafinowanymi metodami uzależniania klientów od towaru posługuje się również sam
przemysł. Niedawno technologowie żywności odkryli, że istnieje piąty smak, występujący
obok smaku słonego, słodkiego, gorzkiego i kwaśnego. To "umami". Znany od dawna Azjatom.
Substancje wywołujące jego wrażenie występują m.in. w niektórych azjatyckich grzybach.
Sprawiają, że potrawa bardzo zyskuje na smaku. Nie umiemy powiedzieć, dlaczego tak
jest, bo nie potrafimy tego efektu smakowego opisać w kategoriach znanych nam smaków.
Chętnie jednak sięgamy po "umamione" produkty. Problem w tym, że opracowano już
chemiczny odpowiednik naturalnego umami, czyli glutaminian sodu. Jego oddziaływanie
na organizm człowieka jest nie do końca rozpoznane; wiadomo jednak, że substancja
ta w dużych ilościach jest szkodliwa dla zdrowia. Producenci wiedzą jednak, że
stosując tę substancję, mogą konsumenta przywiązać do każdego świństwa. "Umami"
wszystkich nas omami.
Odrębną sprawą jest hodowla. Tajemnicą poliszynela jest dodawanie do paszy i karmy
dla ptactwa hormonów wzrostu i antybiotyków, które podaje się profilaktycznie w
celu zapobieżenia dziesiątkującym stada infekcjom. Aplikowanie antybiotyków zdrowym
zwierzętom jest w Polsce prawnie zabronione. Ale jak inspektorzy służb kontrolnych
mają dowieść producentowi, że obecność antybiotyków w mięsie nie wynika z niedawnego
leczenia infekcji?
Zresztą, nawet gdyby producenci działali w zgodzie z prawem, zezwala ono na
stosowanie sztucznych witamin i ulepszaczy paszy. A ta jest z reguły mieszaniną
nasyconych chemią roślin przemysłowych i odpadów zwierzęcych (zwierząt, które
były hodowane tą samą metodą).
Na każdym kroku jesteśmy zręcznie wprowadzani w błąd przez producentów żywności.
Sery, które powinny być wytwarzane z mleka, są podrabiane z użyciem olejów roślinnych.
Mleko i kefir często produkowane są z proszku. Idziemy tu tropem wielkich koncernów
zachodnich, które budują fabryki przetworów mlecznych w takich rejonach świata o
taniej sile roboczej - np. w Maroku - gdzie w promieniu kilkuset kilometrów nie ma
ani jednej krowy. A wszystko to dzieje się w majestacie prawa polskiego i unijnego.
Cała żywność produkowana metodą przemysłową przesycona jest chemią. Także ta, którą
postrzegamy jako wolną od niezdrowych składników. Przykładem tego mogą być produkty
oznaczone jako "light". W Polsce nie istnieje prawna definicja tego terminu. Dlatego
każdy producent może go używać, jak chce. Ci, którzy rezygnują z zastosowania cukru
w produktach "light", dodają chemikalia imitujące smak cukru. Są one często bez
porównania groźniejsze dla zdrowia niż zwykła sacharoza. Jak choćby aspartam,
dopuszczony do użycia tylko w niewielkich dawkach.
Co się jednak dzieje, gdy te niewielkie dawki są zjadane systematycznie? Co z tymi
konsumentami, którzy opijają się gazowanymi napojami "light" nie tylko w upalne dni?
Zresztą bardzo często zawierające słodziki wyroby "light" wcale nie są wolne od cukru.
Producenci obniżają jedynie jego zawartość w stosunku do produktów "pełnocukrowych".
Mamy wiele różnych inspekcji badających żywność. I wszystkie niewydolne. Nie ma
między nimi dobrego przepływu informacji, ponadto podlegają trzem różnym resortom -
rolnictwa, zdrowia i Urzędowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Eksperci od zdrowej żywności są zgodni, że ostatnio kontrole są zbyt wyrywkowe.
Dr Zbigniew Hałat, epidemiolog (w trzech kolejnych rządach główny inspektor
sanitarny), mówi wprost, że ludzi zajmujących się kontrolowaniem żywności
producenci korumpują tak samo, jak koncerny farmaceutyczne lekarzy.
- Wiem o licznych przypadkach, gdy w trakcie kontroli producenci zmieniali
deklarację na temat składu produktu - dodaje wieloletni pracownik Inspekcji
Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych z południowej Polski. Dobrze zna
środowisko pracowników inspekcji. Zatrudnione są tam dwie grupy ludzi:
staruszkowie tuż przed emeryturą i młodzież tuż po studiach. Ani jednym, ani
drugim nie opłaca się wychylać. Każdy przecież wie, że koncerny nie przepuszczą.
Młodzi nabierają doświadczenia i odchodzą do innej, lepiej płatnej pracy, a starzy
w spokoju doczekują emerytury. Ponadto kary są śmieszne - od 500 do 1000 zł.
Wszystkie środki dodawane do żywności, a posiadające odpowiednie certyfikaty, mogą
być używane. Ale nikt nie badał, jakie skutki dla organizmu człowieka mogą mieć
przeróżne mikstury i połączenia kilkunastu składników naraz. Z pewnością nie jest
to nic zdrowego - mówi Rakiel-Czarnecka.
Waldemar Starosta, specjalista ds. żywności z Samoobrony, twierdzi, że polifosforany
są masowo wykorzystywane głównie przy produkcji parówek. - Te związki bardzo źle
wpływają na kości. Są szczególnie niebezpieczne dla małych dzieci - mówi.
Naukowcy są zwykle bardziej wstrzemięźliwi. Żeby wiedzieć coś na pewno - podkreślają -
trzeba by przeprowadzać przez kilkadziesiąt lat kliniczne eksperymenty na ludziach.
Na razie więc zalecają nie ulegać panice. Uspokajające komunikaty nie od dzisiaj
docierają także do opinii publicznej w krajach UE i w Stanach Zjednoczonych.
Mączka mięsno-kostna, która stała się nośnikiem BSE, również była przez całe
lata uważana za bezpieczną. Czy rzeczywiście konserwanty i ulepszacze, pestycydy
i herbicydy dopuszczone do użycia w przemyśle przetwórczym i rolnictwie są bezpieczne?
Wśród samych naukowców trwają spory, na ile bezpieczne są chemikalia prawnie
dopuszczone do spożycia w ściśle określonych dawkach. - Konserwantami są obce
substancje wprowadzone do produktów. Najczęściej mają zapobiegać rozwojowi bakterii,
a więc - nazwijmy rzecz po imieniu - są to trucizny. Być może ich dawki są zawsze
przestrzegane, ale nie mamy pewności, czy nie nastąpi raptowna zmiana ich właściwości,
na przykład pod wpływem czynników zewnętrznych - stwierdził publicznie prof.
Stanisław Zaręba z Akademii Medycznej w Lublinie.
"Poważne znaczenie w patologii człowieka ma też duży wolumen powstającego w hodowlach
przemysłowych aerozolu mikrobiologicznego, amoniaku i odorów. Efekty skażenia
gnojowicą powierzchniowych i podziemnych zbiorników wodnych są z natury rzeczy
odległe i mało dostrzegalne przez odbiorców wody" - pisze dr Hałat. W styczniu
2004 roku Amerykańskie Stowarzyszenie Zdrowia Publicznego wezwało władze do
wprowadzenia moratorium na nowe lokalizacje przemysłowych ferm trzody chlewnej
oraz wsparcia szeroko zakrojonych badań nad wpływem na zdrowie ludzkie skażeń
wody i powietrza, wywołanych chemizacją procesów produkcyjnych. W USA tego rodzaju
kosztowne badania prowadzone są już od lat 60-tych, a mimo to pozarządowe organizacje
monitorujące stan zdrowia społeczeństwa ponaglają rząd do znacznie bardziej
stanowczych działań.
W Polsce na takie badania nie ma pieniędzy. Powinny się jednak znaleźć, bo corocznie
odnotowuje się ponad 2 tys. zatruć pokarmowych substancjami niestosowanymi w
farmakoterapii.
Co drugie rodzące się obecnie niemowlę cierpi na alergię - jedną z najbardziej
rozpowszechnionych dolegliwości wywołanych chemicznym skażeniem środowiska.
Rośnie liczba chorób nowotworowych, o których przyzwyczailiśmy się mówić
"cywilizacyjne". Ale co to tak naprawdę znaczy? Gdzie jest ich pierwotne źródło?
Autor rozprawy habilitacyjnej obronionej na jednej z wyższych szkół rolniczych
porównał liczbę utylizowanych padłych zwierząt hodowlanych w latach 80-tych i 90-tych.
Okazało się, że w ciągu dekady ich liczba zmniejszyła się dziesięciokrotnie.
Nie chcemy formułować podejrzeń o znamionach teorii spiskowej. Ale - jak sugerował
rozmówca, który podsunął nam ten trop - czy przypadkiem padliny, która się gdzieś
zawieruszyła, nie zjedli nabywcy najtańszych wędlin albo karmione podejrzaną paszą
zwierzęta z wielkich hodowli?
Klienci powinni dokładnie sprawdzać na etykietach, co kupują. Wybierać produkty o
naturalnej barwie, pieczywo bez przedłużonego okresu ważności, żywność jak najmniej
przetworzoną. Zimą i wiosną warto kupować mrożonki, w których rzadko trafiają się
substancje dodatkowe. Należy zapomnieć o parówkach po 3 zł za kilogram, wspaniale
wyglądających owocach, zrozumieć, że wyroby czekoladowe pięknie błyszczą dlatego,
że są pokryte specjalnymi substancjami nabłyszczającymi. Czyli chemikaliami.
Warto też pamiętać, że tradycyjne potrawy narodowe mają tę przewagę nad kulinarnymi
nowinkami, że ich bezpieczeństwo zostało przetestowane przez poprzednie pokolenia
żyjące na danym terytorium.
Pod adresem ustawodawców należy skierować postulat przywrócenia norm branżowych,
co pozwoli chronić jakość polskich produktów i ich pozycję na rynkach eksportowych.
UE nie zabrania zresztą wprowadzania norm krajowych.
Natomiast bezkompromisowym obrońcom żywności przemysłowej polecamy wynalazek
opisany w zeszłym roku przez "New Scientist". Amerykańscy specjaliści ds. żywienia
opracowali dla armii amerykańskiej specjalny filtr. Pozwala on żołnierską rację
żywnościową, którą przed spożyciem miesza się z wodą, mieszać z moczem. Zaufanie
do żywności z fast foodów oraz współczesnej nauki każe się liczyć z tym, że
hamburger przyrządzony z moczem nie ustępuje smakiem hamburgerowi z wodą. Smacznego!
Nawóz dla mas
Trująca żywność produkowana przez globalne koncerny sieje postrach w USA i w Europie.
Niebawem w większych ilościach pojawi się w Polsce. Z kolei polskie produkty
wytwarzane w inny sposób mają szansę na podbicie zatrutych zachodnich rynków.
Amerykanin Mike Tober, którego celem życia stała się walka z dominacją koncernów
produkujących żywność, odniósł pierwszy sukces. Stany Kalifornia i Teksas wydały
bezwzględne zakazy sprzedaży napojów gazowanych w szkołach. Kolejne trzy stany
również mają taki zamiar. To tylko pierwszy krok.
Do tej pory Amerykanie uważali, że ich najważniejszy społeczny problem - otyłość
(blisko 65% cierpi na nadwagę) - bierze się z nadmiaru cukru lub pospiesznego
jedzenia głównie w fast foodach. Dziś wiadomo więcej.
Amerykanów zabijają nadmierne ilości środków chemicznych znajdujące się w jedzeniu
produkowanym właśnie przez wielkie korporacje. Doktor David Katz z Uniwersytetu w
Yale był jednym z pierwszych odważnych. To właśnie on nie bał się powiedzieć, że
spożywanie jedzenia pełnego chemii, marketingowych produktów wielkich koncernów,
może doprowadzić nawet do załamania w strukturze społeczeństwa amerykańskiego.
Jeśli nic się nie zmieni, dzisiejsze dzieci mogą być pierwszą generacją w
historii Ameryki, której średnia długość życia będzie krótsza niż ich rodziców -
przestrzegał Katz na łamach "Time".
Ale niedługo Ameryka może mieć kolejny problem. Jedna z gazet zapytała wprost:
czy Ameryka przestaje się rozkładać? W artykule zastanawiano się nad wprowadzeniem
w USA obowiązkowej kremacji. Wszystko dlatego, że ciała chowanych dziś zmarłych
nie rozkładają się w tak szybkim tempie jak przed laty ze względu na ilość
wchłoniętych przez organizm związków chemicznych. Ten alarm powoli zaczyna
przynosić skutek. W sierpniu amerykańska firma badawcza Information Resources
w dorocznym raporcie w miesięczniku "Times and Trend" wśród rzeczy, które będą
najmodniejsze w najbliższym czasie, wymieniła kilka związanych z jedzeniem: małe
porcje, koniec diet ekstremalnych i ciąg dalszy szału na zdrową żywność. Im więcej
zdrowych otrębów, soi i mikroelementów w potrawie - tym lepiej.
Amerykański rynek żywnościowy coraz lepiej ma też traktować chorych skazanych na
specjalne diety. Nie wiadomo, jak długo takie tendencje się utrzymają. Ale jedno
jest pewne: Amerykanie zaczynają zwracać większą uwagę na to, co jedzą.
Ci, którzy ćwierć wieku temu byli przekonani, że Ameryka potrzebuje przemysłowej
produkcji żywności, zapewne dziś tego żałują. Szybko się okazało, iż bez odpowiednich
środków chemicznych taka produkcja nie wytrzymuje tempa, aby sprostać potrzebom
rynku. Zresztą dyktat koncernów i ich silne lobby wśród polityków doprowadziły
do wielu wypaczeń.
Dwa lata temu w całych Stanach Zjednoczonych głośna była książka profesor Marion
Nestle "Food Politics", w której opisano, dlaczego rząd nic nie robi w sprawie
poprawienia jakości żywności. Za brakiem jakichkolwiek działań - według autorki -
stoi lobby przemysłu rolniczego i producentów żywności, którzy szczodrze finansują
fundusze wyborcze Republikanów i Demokratów.
Jednym z najgłośniejszych przypadków jest działalność koncernu Smithfields Food.
Ten największy na świecie hodowca świń opanował prawie 30% rynku wieprzowiny
w USA. SF przekształcił tradycyjny chów zwierząt w przemysłową produkcję mięsa.
Organizacje ekologiczne i obywatelskie takie jak Waterkeeper Alliance, od lat
prowadzące walkę z dominacją koncernów, są zdania, że zwierzęta, które potem
trafiają na stoły, podczas hodowli faszerowane są antybiotykami i substancjami
zawierającymi metale ciężkie. Cała ta chemia ląduje w odchodach zwierząt. Według
danych w jednym z obiektów Smithfields w stanie Utah żyje 850 tys. świń wytwarzających
więcej ścieków niż cały Nowy Jork. Przemysłowa działalność koncernu ma również wpływ
na środowisko - tam gdzie na przemysłową skalę prowadzi się ubój zwierząt.
Według danych ekologów odchody zwierząt zatruły wody gruntowe w kilku stanach
USA. Nawet dokumenty koncernu potwierdzają wiele przypadków łamania praw federalnych
i stanowych w tym zakresie. Osiem lat temu sąd federalny nałożył na koncern grzywnę
12 mln dolarów - jedną z najwyższych kar za łamanie ustaw o ochronie środowiska.
Znane są również zarzuty wobec koncernu Monsato. Dziś lider na rynku żywności
zmodyfikowanej genetycznie, w latach 80-tych był twórcą hormonu wzrostu dla krów,
powodującego przyspieszoną produkcję mleka zainfekowanego różnego rodzaju bakteriami.
Przykłady polityki innych koncernów można mnożyć.
Problem jednak w tym, że kontrowersyjne w USA koncerny od wielu lat swoimi chemicznymi
produktami podbijają rynki europejskie. Z danych Banku Światowego wynika, że duża
część sprzedawanej na świecie żywności przechodzi przez ręce wielkich koncernów,
takich jak United Fruit, Pepsi-Cola, Unilever czy Nestlé. Mimo że w krajach Unii
Europejskiej rozróżnia się produkcję żywności naturalnej i przemysłowej, wciąż
najważniejszą rolę odgrywa ta druga. I właśnie żywność przemysłowa nadal
bije na głowę ekologiczną. Nic dziwnego. To właśnie produkcja przemysłowa jest
przede wszystkim finansowana z unijnego budżetu, z którego na rolnictwo idzie
połowa wszystkich wspólnych pieniędzy. Ma to przełożenie również na sposób produkcji.
W Europie Zachodniej wciąż używa się dużo środków chemicznych - sypie się na przykład
200 kg nawozów sztucznych na hektar. Producenci najpierw sypią nawóz, a potem,
kiedy rośliny są w trakcie wegetacji, znów opryskują je chemikaliami.
Jak to się dzieje, że gdy jedziemy setki kilometrów przez rolnicze rejony Niemiec
czy Holandii, szyby i reflektory samochodu pozostają niemal krystalicznie czyste? -
pyta doktor Grzegorz Russak, specjalista ds. technologii produkcji żywności.
I odpowiada: - Nie ma robactwa, bo po intensywnym opryskiwaniu pól środkami
owadobójczymi zostało całkowicie wytrute, przez co zakłócono równowagę ekosystemu.
Ze zdziwieniem patrzyłem, gdy moi goście z Niemiec z zachwytem reagowali na
ukąszenia komarów, których od lat nie widzieli. W Holandii zaś w opinii doktora
Russaka stopień skażenia gleby jest tak duży, że jej oczyszczenie wymagałoby
pozostawienia jej odłogiem przez co najmniej 200 lat.
Kilka lat temu głośno było w całej Europie o największym skandalu w niemieckim
rolnictwie ekologicznym. Śledztwo wykazało, że jeden ze środków ochrony roślin
był dodawany do żywności i pasz w kilku landach. Podobne przykłady można znaleźć
w całej Europie. Między innymi wskutek tych wydarzeń - aby zapobiec podobnym
sytuacjom i kontrolować produkty koncernów - w krajach takich jak Anglia czy
Niemcy wprowadzono spójną kontrolę żywności sprzedawanej w sklepach.
Po naszym wejściu do Unii Europejskiej eksport żywności wzrósł o ponad 30 proc.
Wygląda więc na to, że zatruty chemiczną żywnością Zachód może coraz chętniej
spoglądać w stronę zdrowej polskiej żywności. Jeszcze jej przecież na dobre nie
popsuliśmy... U nas używa się najwyżej 0,6 kg czystej substancji chemicznej na
hektar, co przy 32 kg w Belgii mówi samo za siebie.
|