Sitwa świętych krów Artykuł Anny Binkowskiej ze strony "Onet,pl" |
"Primum non nocere" (ale tylko lekarzom)
Najpierw w mediach wybucha bomba: "Chusta w brzuchu!", "Śmierć u dentysty!", "Zgon
po pobraniu krwi!". Potem zapada cisza.
Dopiero po trzech latach śledztwa sprawa tragicznie zmarłej Kasi Szejnwald z Wrocławia
trafiła na wokandę. Piętnastolatka zmarła na fotelu dentystycznym. Śliczną, zdrową
dziewczynkę uśpił na śmierć lekarz anestezjolog, Michał O. Nie dość, że przedawkował
środek znieczulający i korzystał ze sprzętu, który nie miał atestu, to użył
przeterminowanych leków. Rodzice Kasi zgromadzili kilkaset stron dokumentacji.
Prokuratura, ślimacząc śledztwo, zatarła ślady...
Od czterech lat wyjaśniane są okoliczności śmierci 41-letniego Dariusza Rafalskiego,
który umierał, otoczony fachowym personelem medycznym w warszawskim szpitalu przy ul.
Banacha. Lekarze zignorowali wykonanie pilnego, natychmiastowego badania pękniętej
czaszki. Sąd pierwszej instancji za nic miał ustalenia prokuratury i umorzył sprawę,
posiłkując się niewiarygodną opinią biegłych. Prokurator był wyjątkowo dociekliwy.
Nie dał za wygraną...
Szmata w brzuchu
W połowie stycznia odbyła się kolejna rozprawa odwoławcza, w której pokrzywdzoną
jest Małgorzata Król, a oskarżonymi lekarz i położna. Czy tym razem można liczyć
na ukaranie winnych i zamknięcie tego kuriozalnego procesu, ciągnącego się od
ośmiu lat?
Była wina, nie ma kary. Żadne pieniądze nie są w stanie zrekompensować mi
utraty zdrowia. Nie chcę, żeby lekarz trafił do więzienia, ale oczekuję, że
sąd orzeknie choć na krótko zawieszenie go w wykonywaniu zawodu. Przez te lata
nie wykazał ani odrobiny skruchy, wręcz przeciwnie, twierdzi, że to była moja wina,
że podszywam się za osobę pokrzywdzoną, która chce na tym procesie zarobić! - mówi
roztrzęsiona kobieta.
W ubiegłym roku skierowano ją na kolejną operację. Otworzyła się blizna sprzed lat,
kiedy to usuwano z jej brzucha chustę chirurgiczną. Powstał stan zapalny, sączy się
krwista wydzielina. - Już nie poddam się operacji, boję się - mówi pani
Małgorzata. - Mój ośmioletni synek ma w przyszłym roku komunię. Chcę jeszcze pożyć,
a nie jestem zdrowa. Pan Bóg i dobrzy ludzie dają mi siłę, mam dobrego obrońcę z
urzędu, który mnie wspiera i uspokaja.
Sprawa Małgorzaty Król ciągnie się od 1998 roku, kiedy przyszło na świat jej
trzecie dziecko. Kobieta miała cesarkę przeprowadzoną w szpitalu w Wołominie.
Lekarz Igor P. i położna Barbara W. podczas zabiegu pozostawili w ciele pacjentki
serwetę chirurgiczną. Z tego powodu, parę miesięcy później kobieta musiała przejść
kolejną operację. Usuwając szmatę, pozbawiono ją kawałka jelita cienkiego.
Chusta, która jest jednym z istotnych wątków tego długotrwałego śledztwa, budzi
najwięcej kontrowersji, jako że znikła natychmiast po operacji i nie może być
tym samym dowodem w sprawie. Ponieważ pani Małgorzata wcześniej już rodziła dzieci
poprzez cesarskie cięcie, próbowano sugerować, że chusta zaległa w jej brzuchu już
wcześniej. Na szczęście jeden z chirurgów, który ją usuwał, zeznał, że "była to
serweta zbita, bardzo twarda". Wątpliwości rozstrzygnęli biegli sądowi - "jeśli
tego typu chusty przebywają w jamie brzucha długo, to są przegniłe i rozpadają
się" - stwierdził.
Lekarz i położna stanęli przed sądem pod zarzutem nieumyślnego narażenia pacjentki
na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
W 2002 roku pokrzywdzona "doczekała się" wreszcie rozstrzygnięcia sprawy... Sąd
Rejonowy w Wołominie warunkowo umorzył postępowanie karne przeciwko oskarżonym.
Mieli natomiast przekazać po 500 zł zadośćuczynienia na Centrum Zdrowia Dziecka.
Sąd pierwszej instancji uznał, że "wina i społeczna szkodliwość czynu nie
są znaczne".
Prokuratura Rejonowa w Wołominie zaskarżyła wyrok, zarzucając sądowi, iż nie wziął
pod uwagę wszystkich dowodów w sprawie. Apelację uwzględniono. Sąd okręgowy zaznaczył
jednak, że "w pierwszym rzędzie należy rozważyć zasadność apelacji wniesionej przez
obrońców oskarżonych". W ubiegłym roku sprawa Małgorzaty Król została przekazana do
ponownego, trzeciego już, rozpoznania sądowi pierwszej instancji. - Zrujnowano mi
psychikę. Powinnam poddać się terapii, ale nie mam na to ani siły, ani czasu, ani
pieniędzy. Wciąż przeglądam akta sprawy. Już wiem, że to nie koniec, bo nie będą
przesłuchani wszyscy trzej biegli sądowi. Jak długo jeszcze potrwa ten koszmar?
Po 10 latach sprawa się przedawni i nikt nie zostanie ukarany - mówi pani Małgorzata.
Operacja się udała, pacjent zmarł
41-letni Dariusz Rafalski trafił do szpitala na "kosmetyczną" operację strun
głosowych. Tuż przed zabiegiem, podczas pobierania krwi, zasłabł, osuwając się
z krzesła na twardą posadzkę. Zmarł wskutek uszkodzenia czaszki, bo nikt w porę
nie udzielił mu pomocy.
Prokurator zarzucił lekarzowi narażenie na utratę życia i zdrowia pacjenta poprzez
zaniedbanie przeprowadzenia badania tomografem komputerowym. Sąd Rejonowy dla
Miasta Stołecznego Warszawy VIII Wydział Karny umorzył postępowanie. Uznał, że
lekarz Adam Ch., który jako pierwszy badał pacjenta i przekazał go w ręce koleżanki
po fachu, jest niewinny. Sprawa ponownie nabrała biegu, ale tylko za sprawą
dociekliwego prokuratora, który w śledztwie nie przeoczył żadnego detalu.
Zbigniew Gosk postawił pani doktor (zdążyła w tym czasie awansować na ordynatora
oddziału) zarzut nieumyślnego narażenia na utratę życia lub zdrowia. To, co
ustalił, przypomina precyzyjny, logiczny scenariusz z argumentami, których w
żaden sposób obalić się nie da...
Operacja strun głosowych była wcześniej zaplanowana i skonsultowana. Tego typu
zabiegi lekarze nazywają "kosmetycznymi". Rutynowe badanie krzepliwości krwi
przeprowadza się przed każdą operacją. Na wypadek ewentualnego krwotoku czy
transfuzji. Pielęgniarka pobrała krew z płatka ucha pacjenta i odwróciła się
do stolika z narzędziami. W tym momencie Dariusz Rafalski osunął się z krzesła.
Nie był to specjalistyczny fotel, chroniący pacjenta przed wypadnięciem, lecz
zwykłe krzesło. Mężczyzna stracił przytomność, upadłszy na twardą posadzkę,
niczym worek ziemniaków. Z ucha sączyła się krew. Z akt śledztwa wynika, że
krwawił z tej części głowy, którą nie uderzył.
Nie jestem lekarzem, ale pamiętam z kursu prawa jazdy zajęcia pomocy dla
kierowców. To jest symptom zaistnienia wstrząśnienia mózgu - mówi prokurator
Zbigniew Gosk.
Czas na wagę życia
Była 7.45, kiedy pacjentem zajął się lekarz. Dr Adam Ch. był po całonocnym dyżurze,
lada moment miał opuścić szpital. Oczyścił ucho z krwi, założył wenflon i opatrunek,
po czym odesłał pacjenta do sali, na łóżko. - W historii choroby znalazł się zapis,
że zlecił też wykonanie rentgena czaszki, by sprawdzić, czy nie doszło do
pęknięcia - relacjonuje prokurator.
Na tym rola lekarza się zakończyła, bo i jego dyżur dobiegł końca. Teraz do
akcji wkroczyła pełniąca obowiązki ordynatora oddziału otolaryngologii dr
Jagna N. O godzinie 8.00 rano przeprowadza się tzw. obchód. Musiała więc zetknąć
się z Rafalskim. Już o 8.05 pani doktor stwierdziła stan bezpośredniego zagrożenia
życia i zdrowia, podejrzewając pęknięcie czaszki. Na cito (natychmiast!) zleciła
wykonanie badania tomografem komputerowym. Tłumaczyła później (w charakterze
podejrzanej; wcześniej świadka), że robiła, co mogła, dzwoniła do gabinetu, gdzie
znajduje się tomograf komputerowy, ale telefon był zajęty lub nie odpowiadał.
Materiał dowodowy przeczy jej argumentom.
W tym dniu można było w każdej chwili dowieźć pacjenta na badanie. Jednak mijały
minuty, a Dariusz Rafalski leżał spokojnie na łóżku, nieświadomy zagrożenia.
Gabinet z tomografem komputerowym znajduje się w odległości zaledwie 200 metrów
od sali, na której konał, nie trzeba było wzywać karetki, wystarczyło wwieźć
chorego do windy.
Była 9.15, gdy stan pacjenta gwałtownie się pogorszył, chory wykazywał objawy
zapaści. Wezwany neurochirurg podejrzewał pęknięcie czaszki, wiedział, że za
chwilę mężczyzna może umrzeć. Osobiście zawiózł go na badanie tomografem. O 9.40
zaczęła się operacja pękniętej głowy. Dariusz Rafalski umierał. Doszło do poważnych
uszkodzeń, pojawił się krwiak mózgu.
O popełnieniu przestępstwa powiadomił Prokuraturę Rejonową Warszawa Ochota brat
zmarłego. W wyniku długotrwałego śledztwa prokurator najpierw postawił zarzut
lekarzowi Adamowi Ch. z art. 160 kk. - Opinię biegłych z Krakowa sąd przyjął na
wiarę, nie zdroworozsądkowo. Skierował sprawę na posiedzenie i wydał postanowienie
o umorzeniu postępowania - komentuje prokurator, który nie zgodził się na takie
zakończenie i wniósł zażalenie do sądu okręgowego. Wkrótce sprawę ponownie
rozpatrzy sąd pierwszej instancji.
Przypadek incydentalny
Stanisław Szejnwald, ojciec 15-letniej Kasi, która zmarła na fotelu dentystycznym,
nie kryje oburzenia z powodu ignorancji wymiaru sprawiedliwości i środowiska
medycznego. Ma dowody na to, że prokuratura pokryła koszt naprawy sprzętu, użytego
przez lekarza do uśpienia na zawsze jego córki. Potem przez pewien czas ten sam
lekarz posługiwał się tym samym aparatem...
Zarówno anestezjolog, jak i stomatolog - była już właścicielka gabinetu - nie
zostali w żaden sposób ukarani przez sąd lekarski. - W Naczelnej Izbie Lekarskiej
dowiedziałem się, że zawieszenie lekarzy w wykonywaniu zawodu leży w gestii
prokuratora, ale najpierw musi zapaść wyrok w sądzie powszechnym. Prokurator
odpowiedział mi, że nie widzi powodu do zawieszenia, gdyż był to przypadek
incydentalny! To ilu pacjentów powinien uśmiercić lekarz, żeby nie było
incydentalnie? - pyta zrozpaczony Stanisław Szejwald.
Dramat rozegrał się w październiku 2002 roku. Kasię rozbolał ząb, a panicznie
bała się dentysty. Rodzice dowiedzieli się, że można wyleczyć ząb pod narkozą.
Zapewniali, że nie będzie nic czuła. Do gabinetu trafili z ogłoszenia zamieszczonego
w "Panoramie Firm" - "Centrum leczenia stomatologicznego w narkozie, NEO DENT Wrocław".
Tuż przed zabiegiem lekarz wykonał niezbędne badania i stwierdził, że są dobre.
Zapewniał, że to rutynowy zabieg i dziewczynce nic nie grozi. Tata Kasi pojechał
do banku po pieniądze (zabieg miał kosztować 1800 zł), a mama czekała przed
gabinetem. W pewnej chwili, przez półprzezroczystą ścianę zauważyła, że córka
leży na podłodze, a lekarz robi jej masaż serca. Próbowała wejść do środka, ale
nie pozwolono. Przyjechała karetka reanimacyjna.
Próbowaliśmy dowiedzieć się, co się stało, ale lekarz tłumaczył, że być może
córka miała ukrytą wadę serca i doszło do niewydolności oddechowo-krążeniowej.
Dentystka w ogóle nie pomagała w reanimacji, tylko wybiegła z gabinetu - płacze
mama Kasi.
W zakładzie medycyny sądowej państwo Szejnwald dowiedzieli się, że na wyniki
sekcji zwłok będą czekać dwa-trzy miesiące. Prokuratorowi nie było spieszno do
zakończenia sprawy, wręcz przeciwnie. Podjęli śledztwo na własną rękę. Lista
wykrytych przez nich nieprawidłowości jest długa. Dlaczego prokurator nie
wystąpił po opinię do Sanepidu, dlaczego wstrzymał badania toksykologiczne
przez dziewięć miesięcy, dlaczego na wyniki sekcji zwłok trzeba było czekać
aż cztery miesiące itd. Niestety, ich dociekliwe pytania pozostawały bez odpowiedzi...
Zdesperowani napisali nawet do programu "Zawsze po 21.00". "Panie Redaktorze! -
skierowali się do red. Włodzimierza Frąckiewicza. - Po roku wiemy, że śledztwo
nie ma wyjaśnić przyczyny zgonu naszej ukochanej córki, tylko chronić lekarzy
przed odpowiedzialnością karną. Nie można wszystkiego wytłumaczyć niewiedzą czy
nieudolnością prokuratora, gdyż wszystkie te potknięcia wytykamy we wnioskach i
zażaleniach, które są konsekwentnie odrzucane. Nasuwa nam się tylko jedno
zakończenie: sitwa działa".
Co autor chciał powiedzieć
Gabinet, w którym zmarła Kasia, nie był przystosowany do wykonywania zabiegów w
znieczuleniu ogólnym. Nie posiadał odpowiedniego sprzętu ani leków. Anestezjolog
nie miał uprawnień do wykonania zabiegu, podał dziecku dawki w proporcjach
niedostosowanych do masy ciała. Jednak wcześniej konsultantka wojewódzka w
dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii dla woj. dolnośląskiego,
dr hab. n. med. Grażyna Durek orzekła: "lekarz posiadający pierwszy stopień
specjalizacji powinien nadal kontynuować szkolenie zawodowe, dlatego według
mnie wskazane byłoby, aby jego praca była nadzorowana przez specjalistę
anestezjologa. Jednak aktualnie obowiązujące podstawy prawne dopuszczają
możliwość otwarcia praktyki anestezjologicznej przez lekarza posiadającego
pierwszy stopień specjalizacji".
Michał O. nie został zawieszony w wykonywaniu obowiązków lekarskich, podobnie
jak Anna K. K., która nie powinna dopuścić do wykonania zabiegu w swoim gabinecie.
Była właścicielka gabinetu, stomatolog, stanęła pod zarzutem art. 163 par. 2 i 3
kk. (pozostawienie w niebezpieczeństwie).
Oto cytat pochodzący z aktu oskarżenia autorstwa prokuratora Jarosława Boby -
"Odnosząc się do działania medycznego i diagnostycznego Anny K. K., zespół
biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu stwierdza brak jest podstaw
do stwierdzenia, aby lekarz stomatolog Anna K. K. popełniła błąd w sztuce
medycznej, a tym samym nie mogła przyczynić się do nastąpienia śmierci małoletniej
Katarzyny Sz.". Co chciał przez to powiedzieć autor tego bełkotu? Dlaczego
nadzorujący śledztwo doprowadził do zniszczenia wycinków, pobranych do badań
histopatologicznych? Źle przechowywane uległy rozłożeniu. Dlaczego nie ma
odpowiedzi na pytanie, jak dużą dawkę śmiertelnych środków znieczulających dostała Kasia?
Pewnym jest, że do jej śmierci przyczyniły się błędy diagnostyczne i lecznicze.
Czy winni poniosą karę? Lekarze nie przyznali się do winy i odmówili składania
wyjaśnień. - Kasia nam zaufała, bo mówiliśmy jej, że nie ma się czego bać.
Jesteśmy jej winni wyjaśnienie, dlaczego nie żyje - rozpacza matka. Rozprawa
zapowiedziana na koniec stycznia nie odbyła się, bo obrońca oskarżonego przyniósł
zwolnienie lekarskie swego klienta. Sprawę znów odroczono. Tym razem do połowy marca.
Rekordowe odszkodowanie
(Fakty.Interia.pl)
Zdeformowana twarz, uszkodzenie mózgu, a nawet strata węchu - to wynik operacji,
jaką 19-letnia krakowianka przeszła w Szpitalu Uniwersyteckim. Lekarze twierdzą,
że zwiódł ich obraz choroby. [...]
W ocenie ekspertów dziewczyna utraciła węch, ma zaburzenia emocjonalne, zdeformowaną
twarz, przeszła zapalenie opon mózgowych, miała wodogłowie, zraniony płat czołowy i
uszkodzoną tętnicę mózgu. [...]
W trakcie operacji okazało się, że zmiany to nie guz, ale przepuklina
oponowo-rdzeniowa. Właśnie na taką możliwość wskazywał jeden z lekarzy,
który konsultował przypadek, czyli doc. Andrzej Urbanik - kierownik zakładu
radiologii. - Dałem im takie rozpoznanie na piśmie - mówi Urbanik. Za guzem
opowiedzieli się Marek Moskała - kierownik Kliniki Neurotraumatologii i prof.
Jacek Składzień - kierownik Katedry i Kliniki Otolaryngologii.
Operował jednak doc. Maciej Modrzejewski, zastępca prof. Składzienia.
Doc. Modrzejewskiego nie przesłuchano w sądzie, bo nikt o to nie wnioskował.
Nam powiedział: - W pewnym momencie zorientowałem się, że to jest rzeczywiście
przepuklina, jak sugerował doc. Urbanik, ale wtedy było już za późno, już
wiedziałem, że popełniłem błąd. Że skubnąłem nożem uszkadzając oponę -
opowiada Modrzejewski.
[...]
Dramat Karoliny trwa nadal. Mimo starań terapeutów nie odzyskała pełnej sprawności.
Wycofała się z życia towarzyskiego, straciła rok nauki. Dlatego chce od szpitala
renty, której jej na razie nie zasądzono, a nie tylko samego odszkodowania.
To ostatnie - jak dowiedzieliśmy się, płacić będzie szpital z ubezpieczenia.
Żaden z lekarzy nie zapłaci za błąd z własnej kieszeni.
Znikoma szkodliwość czynu, opieszałość prokuratorów i niszczenie dowodów, dziwne wyroki
za medyczne morderstwa, to codzienność polskiej sprawiedliwości.
Kto nas leczy? Przypadkowi ludzie bez sumienia i poczucia odpowiedzialności,
których
"błędy" ukrywają im podobni i którzy hasło "primum non nocere" uważają za odnoszące
się wyłącznie do nich. W Izbach Lekarskich siedzi medyczna gerontokracja
zadowolona
z ciepłej posady, która nie widzi powodów do wprowadzania jakichkolwiek zmian.
Biegli (też ponoć lekarze) nie widzą nic zdrożnego w uśmiercaniu ludzi przez
kolesiów-lekarzy. Tandem konował-kauzyperda ma się doskonale i przynosi zyski sobie nawzajem.
Czy nie czas w Polsce wrócić do starożytnego kodeksu Hammurabiego - "Jeżeli lekarz
zrobi człowiekowi głębokie cięcie nożem z brązu i spowoduje śmierć onego człowieka lub
usuwając człowiekowi nożem z brązu bielmo uszkodzi mu oko - winno mu się uciąć ręce"?
Nie... To nie do pomyślenia w polskiej "demokracji", w której lekarz może bezkarnie zabić, a
mordercy i bandyci żyją w "pierdlu" lepiej niż większość polskich rodzin.
|