Kurczak z arszenikiem
Artykuł Mariana Burros'a z The New York Times

Arszenik zasługuje na miano króla trucizn. A mimo to jest wszędzie - w glebie, w wodzie, a czasem w żywności. Na rynku wciąż jest więcej kurczaków z arszenikiem niż bez, ale można ograniczyć zagrożenie kupując mięso od producentów, którzy zrezygnowali ze stosowania trucizny. Jej ilości są oczywiście zbyt małe, żeby mogły tak od razu zabić, ale przecież jest to substancja rakotwórcza, a ponadto może powodować choroby serca, cukrzycę i zaburzenia psychiczne. Zdaniem wielu specjalistów nie ma takiej dawki arszeniku, którą można by uznać za bezpieczną.

W Stanach Zjednoczonych arszenik - jako środek zabijający pasożyty i wpływający na wzrost - podaje się całkiem legalnie kurczakom. Zdaniem przedstawicieli branży drobiowej ilości arszeniku w ich produktach są bezpieczne. "Nie znamy żadnych badań świadczących o tym, że istnieje jakiekolwiek zagrożenie dla zdrowia człowieka przy ilościach dozwolonych przepisami" - mówi Richard Lobb, rzecznik National Chicken Council.

Kurczaki nie są jedynym źródłem trucizny. Można ją także znaleźć między innymi w wodzie pitnej, rybach, ryżu. Gleby skażone są pestycydami z nawozu kurzego, resztkami kurczaków zawierającymi arszenik karmi się inne zwierzęta. Do niedawna stosowano też związek do konserwacji drewna używanego między innymi do budowy placów zabaw.

W roku 1960 statystyczny Amerykanin zjadał 12,7 kilograma kurczaków rocznie. W ubiegłym roku przypadło 39,46 na osobę. Wraz ze wzrostem spożycia coraz bardziej narażamy się na działanie niebezpiecznej substancji. Mimo to dopuszczalny poziom arszeniku u kurczaków nie zmienił się od dziesięcioleci. W 2004 roku Departament Rolnictwa doszedł do wniosku, że "zwiększone stężenie trucizny w mięsie kurzym oraz wzrost konsumpcji drobiu mogą wskazywać na konieczność weryfikacji założeń dotyczących ilości arszeniku dostarczanych organizmowi". "Jeśli dodamy to źródło trucizny do innych, jej działanie kumuluje się, a to może oznaczać niebezpieczeństwo dla człowieka" - mówi dr Ted Schettler z założonej przez konsorcjum ekologiczne organizacji Science & Environmental Health Network. Najbardziej zagrożone są dzieci oraz ludzie spożywający kurze mięso w ilościach większych niż przeciętne (56,7 grama dziennie na osobę ważącą około 70 kg).

Na szczęście dziś łatwiej niż w przeszłości można znaleźć kurczaka bez trucizny. Tacy producenci jak Tyson Foods, Bell & Evans czy Eberly rezygnują z dodawania trującej substancji do pasz. Rośnie zapotrzebowanie na naturalny drób. "Skoro nawet tak duża firma jak Tyson Foods hoduje kurczaki bez stosowania arszeniku, to znaczy, że każdy producent może z niego zrezygnować" - mówi toksykolog dr Paul Mushak.

Jednak w sprzedaży wciąż jest mnóstwo ptaków karmionych ową trucizną. Instytut Polityki Rolnej i Handlowej zbadał kurze mięso sprzedawane w supermarketach i restauracjach typu fast food. Żadna z badanych próbek nie przekroczyła norm amerykańskiego Urzędu Kontroli Żywności i Leków. Dr David Wallinga, dyrektor programu zdrowotnego w instytucie, sprawdził 155 próbek surowego mięsa pochodzącego od 12 producentów oraz 90 próbek z 10 restauracji. W produktach pięciu z badanych firm nie stwierdzono obecności arszeniku bądź jego stężenie było na tyle znikome, że mogło pochodzić ze skażenia środowiska. Żaden z kurczaków zakupionych w fast foodach nie był wolny od trucizny, ale u niektórych stwierdzono jedynie śladowe ilości.

Wnioski z raportu instytutu nie są ostateczne ze względu na niewielką ilość zbadanych próbek. Należy je traktować jedynie jako wycinkowy obraz rzeczywistości. Dr Mushak określił pracę Wallingi jako badanie pilotażowe. "Wykonano je w ograniczonym zakresie czasowym i geograficznym, na niewielkiej ilości próbek, ale uzyskane dane nie odbiegają daleko od dostępnych dla nas informacji" - mówi Mushak. Epidemiolog Tamar Lasky chwali inicjatywę Wallingi. "Jesteśmy na początku drogi. Na razie niewiele jeszcze wiemy na ten temat" - przyznaje.

Według przedstawicieli firmy McDonald's, największej sieci fast foodów w Stanach Zjednoczonych, nie sprzedaje ona kurczaków karmionych arszenikiem. Jednak wyniki badań wykazały obecność tej substancji w ilościach, jakich nie można uznać za przypadkowe. Możliwe, że drób został kupiony, zanim sieć zaczęła żądać od dostawców mięsa bez tego związku. Ponieważ na rynku wciąż jest więcej kurczaków z arszenikiem niż całkiem wolnych od niego, konsumenci mogą ograniczyć zagrożenie kupując mięso od producentów, którzy zrezygnowali ze stosowania trucizny. W ostateczności można też zdejmować skórę z kurczaka karmionego paszą zawierającą arszenik, co znacznie obniża stężenie tej szkodliwej substancji.


Żyw się u MacDonalda, a umrzesz jak Napoleon. Fast food - fast death.

Żywność "ulepszana" chemią
Hanna Shen. Nasz Dziennik

Zastosowanie rakotwórczego barwnika m.in. do zupek błyskawicznych, niedojrzałe lub zgniłe truskawki barwione substancją mogącą wywoływać uczulenia - to tylko niektóre przykłady wątpliwej jakości dużej części chińskiej żywności, która coraz częściej importowana jest do Europy, w tym także do Polski. Z informacji publikowanych w chińskiej prasie wynika, że żywność z Państwa Środka może być zagrożeniem dla zdrowia. Ze względu na niskie ceny często wypiera z rynku żywność wytwarzaną w naszym kraju..

Najbardziej drastycznym przypadkiem jest stosowanie syntetycznego barwnika sudan (zakwalifikowanego przez Międzynarodową Agencję Badania Raka jako związek rakotwórczy) do barwienia papryki chili i zupek błyskawicznych. Barwieniu na dużą skalę poddawane są jednak głównie owoce. Zgniłe jabłka i pomarańcze są m.in. płukane w detergentach i barwnikach. Stosuje się do tego celu także wosk parafinowy. Po zakończeniu procesu błyszczące owoce ponownie kierowane są do sprzedaży. Mimo iż chińskie władze celne twierdzą, że stosują surowe metody kontroli, zabarwione owoce pojawiły się Hongkongu oraz poza granicami Chin.

Poza świeżymi owocami podobnym praktykom barwienia poddawane są także owoce w puszkach. Niedojrzałe albo zgniłe truskawki moczy się w sorbianie potasu i nadmanganianie potasu. Następnie owoce barwione są w czerwieni koszenilowej (barwnik E124, który może wywołać uczulenia). Nie lepiej wygląda sytuacja, jeśli chodzi o warzywa. Nawet w rządowej stacji chińskiej CCTV można było niedawno obejrzeć programy o barwieniu warzyw niedozwolonymi substancjami. Na porządku dziennym jest używanie siarczanu miedzi i chlorku cynkowego, aby przywrócić zielony kolor niektórym warzywom. W części produktów warzywnych sprowadzanych z Chin do Hongkongu odkryto rodaminę B (barwik zakazany w wielu krajach ze względu na szkodliwość dla nerek i wątroby).

W artykule zatytułowanym "Jedzenie z piekła", opublikowanym w Internetowym Czasopiśmie Toksologicznym, Tse-Yan Alexander Lee opisał liczne przypadki nadużywania barwników przez producentów żywności w Chinach i o spowodowanych tym zatruciach. Sytuację pogarsza fakt, że w kraju tym nie istnieje żaden system monitorujący użycie dodatków do żywności. Tse-Yan Alexander Lee opisał także przypadki stosowania szkodliwych barwników przy produkcji ciemnego ryżu i chińskich tradycyjnych leków ziołowych. Opisane przez Lee przypadki to jednak tylko czubek góry lodowej, co potwierdzają coraz częstsze zatrucia produktami spożywczymi sprowadzanymi z Chin, do których dochodzi w wielu krajach.

Grupa dziennikarzy w Hongkongu otrzymała skargę od jednego z konsumentów, który po spożyciu zabarwionych pomarańczy cierpiał na biegunkę. Po bliższym przyjrzeniu się sprawie owoców sprowadzanych z Chin w dwóch fabrykach przetwarzających owoce na południu kraju dziennikarze znaleźli duże ilości pomarańczy wymieszanych z barwnikami. Reporterów zaszokowały także etykietki na zabarwionych pomarańczach z Chin, które jako kraj pochodzenia towaru wskazywały Stany Zjednoczone. Pirackie etykietowanie towarów w Chinach to, niestety, także częsty problem.

Jakość chińskich produktów żywnościowych pogarsza też zanieczyszczenie środowiska. Prawie połowa głównych basenów rzecznych w Chinach jest mocno zanieczyszczona. 300 milionów mieszkańców wsi nie ma dostępu do czystej wody. Szkodliwe substancje obecne w biosferze obniżają plony rolnicze do około 30 procent. Chińska żywność, choć - jak alarmuje prasa - jest często niezdrowa, wypiera m.in. polski eksport do UE. W styczniu br. Komisja Europejska w reakcji na skargę Unii Polskiego Przemysłu Chłodniczego wszczęła postępowanie antydumpingowe przeciwko przywozowi tanich truskawek mrożonych z Chin. Jednak polskie chłodnie muszą udowodnić straty spowodowane tym importem. Od września 2003 r. do maja 2004 r. Chiny sprzedały do UE około 40 tys. ton mrożonych truskawek. Polska sprzedaje 80-110 tys. ton.

Anna Malinowska, Główny Inspektorat Sanitarny: Należy pamiętać o tym, że to wszystko, co dociera do nas spoza Unii Europejskiej, jest poza ścisłą kontrolą. Żaden produkt, który nie został przez nas przebadany na granicy, nie ma prawa dostać się na teren naszego kraju. Inaczej wygląda sytuacja z żywnością docierającą do nas z samej UE. Unijnej żywności nie możemy badać, przetrzymując ją na granicy, natomiast możemy ją poddać analizom, gdy już jest w obrocie. Nie możemy np. takiego produktu nie wpuścić na obszar Polski, ponieważ został on wcześniej dopuszczony do sprzedaży na terenie jakiegoś innego kraju unijnego, a więc automatycznie u nas także. Gdybyśmy na przykład próbowali zablokować na granicy taki unijny produkt, byłoby to przeciwne zasadzie swobodnego przepływu towarów.

Poseł Mirosław Maliszewski, sejmowa Komisja Rolnictwa i Rozwoju Wsi: Chodzi tutaj o owoce przetworzone, ponieważ na szczęście Chiny świeżych truskawek nie eksportują do nas. Zresztą problem ten nie dotyczy tylko truskawek, lecz także soku jabłkowego, koncentratu z jabłek. Niestety, chińskie owoce bardzo często wjeżdżają na unijny obszar celny poprzez działające na terenie Polski zakłady, które mieszają chińskie owoce z polskimi truskawkami czy polski koncentrat jabłkowy z chińskim i sprzedają na unijnym rynku jako produkty polskie. Więc i taki proceder prawdopodobnie jest stosowany. Wielokrotnie tłumaczyliśmy na forum Unii Europejskiej, że produkty z Chin mogą być szkodliwe również dla zdrowia konsumentów w Unii Europejskiej. Byli tam nasi producenci, którzy twierdzą, że tuż przed zbiorem są wykonywane zabiegi preparatami zabronionymi u nas, co ewentualnie powoduje, że ich pozostałości są w owocach. Z tego powodu nalegaliśmy, aby Unia wprowadziła zaostrzone normy jakościowe w stosunku do chińskich produktów. Tymczasem UE uważa, że po pierwsze, jest to przesadzone, po drugie, niestety te produkty są dużo tańsze od naszych i Unia przymyka oko na to, co jest w tych przetworzonych owocach. Trafiają więc one do Europy, zabierając miejsce naszym. W tej walce czujemy się osamotnieni w Unii Europejskiej, bo gdyby Niemcy, Francja czy Włosi produkowali duże ilości truskawek, to reakcja byłaby z pewnością szybka.


Tak będzie doputy, dopuki trzy chińskie zupki bedą kosztować tyle co jedna polska (też zresztą na "dopalaczach").