Dziś hieny żerują w Polsce Artykuł Alicji Katarzyńskiej ze strony "gazeta.pl" |
Firmy farmaceutyczne za darmo rozdają ciężko chorym drogie leki. Ale tylko na
część kuracji. Na resztę pacjenci muszą zdobyć pieniądze ze swojej kieszeni albo z NFZ
Niedawno przedstawiciel firmy zaproponował memu szpitalowi trzy pełne kuracje
superdrogim lekiem - opowiada Marek Labon, wicedyrektor szpitala klinicznego z
Gdańska. - Postawił warunek, że podamy je dziesięciu pacjentom. Czyli każdy z
nich ma zapewnioną jedną trzecią kuracji. Co potem? Firmy to już nie interesuje.
Nie skorzystałem z oferty.
Najlepiej uzależnić pacjenta od leku, pokazać, że bez niego nie przeżyje
miesiąca - mówi z sarkazmem Barbara Misiewicz-Jagielak, szef gospodarki lekami
w gdańskim NFZ. - Kończą się trzy miesiące darmowej kuracji i pacjent zostaje
sam. Zrobi wszystko, żeby znów dostać lek: pojedzie do ministra, przekona media,
będzie domagał się pieniędzy z Funduszu. A przedstawiciel firmy zaciera ręce,
bo szum wokół jego leku to szansa na to, że państwo kupi go dla chorych.
Instrukcja dla chorego
W zeszłym roku kilkunastu pacjentów prosiło o sfinansowanie leczenia ciężkich
przypadków schizofrenii drogim seroqelem - mówi Anna Leder z biura prasowego
łódzkiego NFZ. - Wszyscy, którzy prosili o lekarstwo, przyjmowali je wcześniej
bezpłatnie. Te osoby znały lek i chciały go używać. Odmówiliśmy, bo seroqel nie
jest refundowany.
Zdaniem lekarzy działających przy Fundacji Batorego firmy farmaceutyczne wiedzą
już od dawna, że zdesperowani, niebogaci chorzy mogą pomóc w sprzedaży leku
przez wciągnięcie go na listę refundacyjną.
Firma daje choremu wszystko jak na dłoni: gotowe podanie do NFZ o refundację
leku, instrukcję postępowania krok po kroku, nawet skargę do rzecznika praw
obywatelskich w przypadku odmowy - mówi Grzegorz Luboiński, onkolog z Fundacji
Batorego, i dodaje: - Często właśnie z inicjatywy firm powstają stowarzyszenia
pacjentów.
Stowarzyszenie Diabetyków współfinansowane przez firmy produkujące insulinę
wymogło na NFZ refundowanie drogiej, importowanej insuliny oraz penów - długopisików,
dzięki którym chory na cukrzycę może wygodnie zmierzyć poziom cukru we krwi. -
Używamy ich teraz najwięcej w Europie - mówi Luboiński. - Częściej niż Skandynawowie,
którzy je wymyślili.
Szpitala na to nie stać
Darmowe próbki drogich leków starczające na część kuracji dostaje większość klinik
w Polsce. Lekarze często decydują się korzystać z nich, by przynajmniej odsunąć
chorobę w czasie.
Czy jest lekarz, który miałby moralne prawo odmówić choremu leku, jeśli go ma?
Nawet wiedząc że nie starczy do końca kuracji? - pyta Jan Zaucha, lekarz gdańskiego
szpitala klinicznego. - Wiem, po co są te darmowe ampułki, ale dla mnie jest ważny
chory. Chory myśli podobnie: a może przez trzy miesiące coś się zmieni? Może
wpiszą lek na listę refundowanych? Może uzbieram pieniądze?
Podobnego zdania jest Jacek Gugulski, prezes Stowarzyszenia Pomocy Osobom Chorym
na Przewlekłą Białaczkę Szpikową: - Jest mi wszystko jedno, czy to promocja,
uzależnianie nas od leków, żerowanie na naszym nieszczęściu. Ważne, że ktoś
dostanie za darmo choć część kuracji. Że przynajmniej kurację zacznie.
Jak to wygląda w praktyce, opowiada pani Małgorzata z Sopotu, której mąż zachorował
na raka węzłów chłonnych: - Lekarz prowadzący powiedział, że jest skuteczny lek,
który może zatrzymać chorobę - MabCampath. Mąż dostał za darmo dwie próbne ampułki,
poczuł się lepiej. Lek był bardzo drogi, więc trzeba było prosić o zgodę i pieniądze
na jego zakup Narodowy Fundusz Zdrowia.
Po podaniach i pismach gdański oddział NFZ zgodził się na podanie leku, ale jego
zakupem obciążył gdański szpital kliniczny.
To znaczyło, że nagle, w środku roku muszę wytrzasnąć 52 tys. zł na trzy miesiące
kuracji drogim lekiem onkologicznym - mówi dyr. Marek Labon. - A ja ich nie miałem.
Mąż pani Małgorzaty używał więc do śmierci, która wkrótce nastąpiła, innych
refundowanych leków.
Planować przyszlość z chorobą
Rozmawiałam z przedstawicielami kilku firm farmaceutycznych. Żaden z rozmówców
nie zgodził się wystąpić pod nazwiskiem. Jeden z nich powiedział: - Te nowoczesne
leki, szczególnie onkologiczne, są bardzo kosztowne, ale i spektakularnie
skuteczne. Podane w odpowiednim momencie choroby szybko poprawiają nawet
ciężkie stany. Niestety, najczęściej nie mają żadnych tańszych zamienników.
Jacek Gugulski, który od trzech lat sam leczy glivekiem przewlekłą białaczką
szpikową - drogim lekiem nowej generacji - potwierdza słowa sprzedawcy:
Glivec to przykład leku, który odsuwa chorobę w czasie, i to czasem na wiele
lat. Chory przestaje żyć z wyrokiem, ze świadomością, że zostało mu np. dwa lata
życia. Ma nadzieję na więcej, czyli zaczyna żyć jak każdy, kto nie wie, kiedy
umrze. Czyli normalnie - może pracować, planować przyszłość.
Inny przedstawiciel medyczny mówi: - Mam trzymilionowy roczny budżet na promocję
jednego leku neurologicznego. Budżet jest podzielony tak: część na zmiękczanie
lekarzy, część na organizowanie konferencji, część na darmowe próbki leku.
Zostawiam je lekarzom w przychodniach, szpitalach. Tak samo robią w swoich
sklepach producenci serów czy kosmetyków. Po prostu my handlujemy lekarstwami.
Wspaniale byłoby uleczyć wszystkich chorych za darmo, ale się nie da. Jak nie
będziemy zarabiać, to nie będzie z czego finansować tworzenia i produkcji nowych,
skuteczniejszych leków. Tak to działa.
Padlinożercy w ludzkiej skórze występują nie tylko w handlu lekami. Oto co piszą inni:
Rodzime hieny czyli kiosk ze sprzętem chirurgicznym
Na pierwszy rzut oka wygląda jak niepozorny szpitalny kiosk z prasą. Nie różni się
niczym od setek podobnych kiosków w większości szpitali. Jednak w Szpitalu im.
Szareckiego w Łodzi, poza prasą i artykułami spożywczymi, możemy kupić drogi sprzęt
chirurgiczny, jakiego używa się do operacji. Na przykład stapler (urządzenia
pozwalające na mechaniczne zespolenie ze sobą tkanek w
organizmie) kosztuje 1900 złotych.
Jego kupienie w kiosku z prasą nie jest jednak łatwe, gdyż informacji o takim
asortymencie udziela jedynie lekarz planujący operację. Kupić go może tylko pacjent
skierowany od chirurga z tego szpitala. [...]
Dotarliśmy do pacjenta, u którego podczas operacji użycie staplera było konieczne.
Jednak za sprzęt musiał zapłacić sam. Miejsce zakupu dokładnie mu wskazano.
Aby się upewnić, że szpital dysponuje staplerami poprosiliśmy pielęgniarki o ich
pokazanie. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że na terenie placówki nie ma ani
jednego staplera. Operacje z jego użyciem odbywają się codziennie.
Beata Cholewińska
|